poniedziałek, 30 września 2013

14 minut

"14 minut" historia legendarnego biegacza i trenera Alberto Salazar, to książka która ostatnio wpadła mi w ręce. Przeczytałem ją jednych tchem. Bo i Medjugorie i bieganie są bliskie memu sercu. Lektura o bieganiu i odnalezionej wierze w Boga, poprzez pielgrzymkę do Medjugorie. Trzy razy zwyciężył w maratonie w Nowym Jorku, zwyciężył w Bostonie, zaczął za wszelką cenę dochodzić do szczytowej formy. Jego życiówki od 10 km po maraton "powalały" biegaczy na całym świecie. Bieganie było jego bogiem, ceną było zatrzymanie akcji serca na 14 minut a w konsekwencji śmierć kliniczna. Ale Medjugorie tkwiło w jego sercu, różaniec i świadomość że jemu darował Bóg nowe życie w przeciwieństwie do zawału Ojca Slavko Barbarica na górze Kriżevac, pozwoliło stać się biegaczem i trenerem nowego wymiaru, wymiaru duchowego. Odtąd zaczął biegać, trenować innych i ewangelizować. Więcej nie napiszę. Warto przeczytać tę książkę, aby w życiu mieć cele i dążyć do nich ale nie za wszelką cenę, ale za cenę woli Boga i zbawienia.

ks. Waldemar
 

niedziela, 29 września 2013

Tajemnicze światło w Medjugorie

aktualizacja godz. 22.35

Zamieszczamy zdjęcia  z tego co się od poniedziałku wieczora (23.09.2013) od godz. 21.20 dzieje w Medjugorie. 

Jest to zdjęcie figury Matki Bożej, przed która Vicka miała objawienia w jej starym domu. Jak widać pojawiło się dziwne światło wokół Figury, które świeciło całą noc i świeci dalej. Na drugim zdjęciu widzimy tłumy wiernych jakie zbierają się przy domu Vicki. . 





posąg Maryi Panny Matki Bożej świeci świecące ciemne Medjugorje wizjoner Widzący Vicka veggente Ivanković Mijatović niebieski Dom Anny Burford
Photo: Anne Burford



posąg Maryi Panny Matki Bożej świeci świecące ciemne Medjugorje wizjoner Widzący Vicka veggente Ivanković Mijatović Blue House laura 3


Światła, które emituje z figury nie idzie zarejestrować ani kamerą ani aparatem fotograficznym. Rozświetloną figurę można zobaczyć tylko na własne oczy. Szacuje się, że przewinęło się przez dom Vicki ok. 5000 ludzi, z czego większość to mieszkańcy Medjugorie i pobliskich wiosek. Coraz częściej słychać słowa, że Maryja nawołuje do powrotu na drogę wspólnej modlitwy, wieczornych mszy świętych, postu i pokuty mieszkańców Medjugorie - tak jak to było na początku objawień. Vicka twierdzi, że jest to początek tego co ma się zdarzyć (aut. wielki znak?).
"Tydzień temu, parafianin z Bijakovići powiedział:" Musimy modlić się razem, jak 30 lat temu ". 






Z ostatniej chwili: figura zostanie poddana badaniu, została przeniesiona do parafii. Franciszkanie zachowują zdrowy rozsądek, tym samym zapobiegają ciekawości i budzeniu "niezdrowej" sensacji. Ostrożność jest tutaj bardzo wskazana. Tak samo jak posłuszeństwo Kościołowi. Franciszkanie zdają sobie sprawę z tego, iż gdyby okazało się to mistyfikacją byłoby to ogromną szkodą dla objawień medjugorskich ale także dla kościoła i wierzących. Dziękujmy Bogu za ich mądrość. 


Zdjęcie: Stasera la statua si è illuminata alle 21.25.

Gloria.tv: Medjugorje: statua Madonna si illumina. Intervista alla veggente Vicka Ivankovicgloria.tv');f.close();i.click(function(){w(a)});E(a);if(l){i.bind("beforedeactivate beforeactivate selectionchange keypress",function(g){if(g.type=="beforedeactivate")a.inactive=true;else if(g.type=="beforeactivate"){!a.inactive&&a.range&&a.range.length>1&&a.range.shift();delete a.inactive}else if(!a.inactiv...






Przedstawiciele parafii Medziugorje na czele z proboszczem ks Marinko Sakota, udają się do Rzymu na audiencję u papieża Franciszka zaplanowaną na 13 października 2013 r.  

Rzym prawdopodobnie nada Medjugorie tytuł sanktuarium. 

Oznaczać to będzie, iż można oficjalnie organizować pielgrzymki parafialne do Medjugorie. Ustanowienie sanktuarium nie oznacza uznania objawień, nadaje tylko konkretny wymiar i status miejscu. 



Aktualizacja godz. 22:51

Słowa Vicki:

"Ja jednak myślę, że nie należy się skupiać na figurce i mówić ”patrzcie Matka Boża świeci”, bo Ona powinna świecić w naszych sercach".
"Ta jasność na pewno ma wielkie znaczenie, ale ja myślę, że ważniejsze jest, żeby przyjść do Matki Bożej, uklęknąć i modlić się w pokorze. To światło od Matki Bożej jest znakiem, że Ona pragnie przemienić nasze serce, to jest tylko taka mała zachęta, abyśmy poczynili krok naprzód.”

Orędzie z Medjugorie 25 września 2013


„Drogie dzieci! Również dziś wzywam was do modlitwy. Niech wasz kontakt z modlitwą stanie się codziennością. Modlitwa czyni cuda w was i poprzez was, dlatego kochane dzieci, niech modlitwa będzie dla was radością. Wtedy wasz stosunek do życia będzie głębszy i bardziej otwarty i zrozumiecie, że życie jest darem dla każdego z was. Dziękuję wam, że odpowiedzieliście na moje wezwanie".


„Synod zalecił «pomaganie wiernym we właściwym rozróżnianiu słowa Bożego i objawień prywatnych», których rolą „nie jest (…) „uzupełnianie” ostatecznego Objawienia Chrystusa, lecz pomaganie w pełniejszym przeżywaniu go w jakiejś epoce historycznej”. Wartość objawień prywatnych różni się zasadniczo od jedynego Objawienia publicznego: to ostatnie wymaga naszej wiary; w nim bowiem ludzkimi słowami i za pośrednictwem żywej wspólnoty Kościoła przemawia do nas sam Bóg. Kryterium prawdziwości objawienia prywatnego jest jego ukierunkowanie ku samemu Chrystusowi. Jeśli oddala nas ono od Niego, z pewnością nie pochodzi od Ducha Świętego, który jest naszym przewodnikiem po Ewangelii, a nie poza nią. Objawienie prywatne wspomaga wiarę i jest wiarygodne właśnie przez to, że odsyła do jedynego Objawienia publicznego. Stąd kościelna aprobata objawienia prywatnego zasadniczo mówi, że dane przesłanie nie zawiera treści sprzecznych z wiarą i dobrymi obyczajami; wolno je ogłosić, a wierni mogą przyjąć je w roztropny sposób. Objawienie prywatne może wnieść nowe aspekty, przyczynić się do powstania nowych form pobożności lub do pogłębienia już istniejących. Może mieć ono pewien charakter prorocki (por. 1 Tes 5, 19-21) i skutecznie pomagać w lepszym rozumieniu i przeżywaniu Ewangelii w obecnej epoce; dlatego nie należy go lekceważyć. Jest to pomoc, którą otrzymujemy, ale nie mamy obowiązku z niej korzystać. W każdym razie musi ono być pokarmem dla wiary, nadziei i miłości, które są dla każdego niezmienną drogą zbawienia”.
Benedykt XVI, papież
Nie jest naszą intencją autorytatywne orzekanie o prawdziwości i autentyczności objawień w Medjugorje. To bowiem należy do kompetencji władz kościelnych. Tę samą ostrożność, ale bez nieuzasadnionego uprzedzenia, pragniemy zachować również w odniesieniu do orędzi. Decyzja władz kościelnych jaka w przyszłości nastąpi będzie decyzją obowiązującą nas wszystkich której się podporządkujemy.

sobota, 28 września 2013

Świadectwo Wiesia z Medjugorie


Gdy mówię ludziom, że czuję się mordercą, nie chcą wierzyć. Tak. Jestem mordercą. Wielu ludzi zabiła heroina, którą im dałem. Nie jest łatwo żyć z taką świadomością, ale nie budzę się już zlany zimnym potem. Wiesz dlaczego? Bo w chwili, gdy poszedłem do spowiedzi i usłyszałem słowa: Ja odpuszczam tobie grzechy, kamień spadł mi z serca.


Boże, spadaj!
Mając piętnaście lat, ja – stary ministrant, powiedziałem Bogu: Spadaj!. Byłem strasznie zakompleksiony, miałem potwornie niską samoocenę. Wydawało mi się, że jestem do niczego. Przestałem chodzić do kościoła. Mieszkałem w Jaśle. Lata osiemdziesiąte: brud, monotonia, komuna, szarzyzna, żadnej rozrywki. Apatia. Uciekłem na ulicę. Włóczyliśmy się z kumplami po mieście, piliśmy jabole po bramach. Potem pojawiły się prochy. Kumpel chodził do szkoły farmaceutycznej, a oni na zajęciach używali koteiny i efedryny. Żarłem je łyżeczką do herbaty. Mam w sobie całą tabliczkę Mendelejewa. Do produkcji używałem amoniaku i innych świństw. To cud, że żyję. Mam tylko osiem swoich zębów. Specjaliści dawali mi kilka lat życia. Ćpałem… dwadzieścia kilka. Wiesz, mnie to powinno się zamknąć w opakowaniu z formaliną i pokazywać po szkołach. Wszedłem w heroinę, kompot. Puszczało się Hendrixa, Janis Joplin i dawało w żyłę. Długie włosy, hipisi, flower--power. Powszechne wówczas klimaty. Dziś narkotyki są na wyciągnięcie ręki. Czysta konsumpcja. A my? My naprawdę chcieliśmy zmieniać świat! Uważaliśmy się za elitę tego smutnego, zapyziałego miasta. To była forma kontestacji systemu. Tyle że uciekliśmy w ślepą uliczkę.

Ludzie mnie nienawidzili
Po trzech latach dawania w żyłę miałem bezczelność przekonywać ludzi: nie jestem uzależniony! Biorę, bo chcę. Zawsze mogę przestać. Ale nie potrafiłem już przestać. Zaczęły się wyjazdy, ucieczki, milicja. Wielu moich znajomych zmarło. Dostawali zapaści, wynosiło się ich na ulice i „zdychaj, bracie”. Rzadko się ich reanimowało. Po co mieć milicję na karku? W samym Jaśle zmarło z dziesięć osób. Naprawdę czuję się mordercą. Ludzie mnie nienawidzili. Przechodzili na drugą stronę ulicy. Brzydzili się mną. Skąd brałem kasę? Kradłem, wykręcałem „dziesionę” – napad z rabunkiem. Zawsze miałem farta: gdy na milicji robił się „smród”, kompletnie nieświadomie zmieniałem mieszkania, szedłem się leczyć. Wracałem, a ludzie mówili: Ty to masz szczęście. Wiesz, ilu ludzi pozamykali? Zawsze mi się upiekło.

Byłem bezczelny. Stojąc ledwo na nogach, patrzyłem matce w twarz i mówiłem: Ależ mamo, ja jestem czysty. Gdy zwężały mi się po narkotykach źrenice, brałem atropinę i zakraplałem sobie oczka. Oszukiwałem matkę od świtu do nocy. Była bezsilna. Potrafiłem ukraść jej pieniądze, które dostała z ZUS-u po śmierci ojczyma. Rozumiesz? Samo dno. Nie miała już kompletnie siły. W końcu po dwudziestu latach za namową proboszcza zdobyła się na szaleństwo. Powiedziała: albo jedziesz na pielgrzymkę do Medjugorie, albo wylatujesz na ulicę. Która matka tak powie dziecku? Ale to mnie ocaliło! Wszystko zaczęło się od niezwykłego „zbiegu okoliczności”.
Płakała przez całą noc
Szedłem naćpany ulicą. Patrzę, a naprzeciwko idzie jakiś śmieszny człowiek w sutannie. I, zabij mnie, ja do dzisiaj nie wiem, dlaczego do niego podszedłem. Nie mam pojęcia. Widząc takich ludzi, uśmiechałem się z politowaniem i omijałem ich szerokim łukiem. Wtedy podszedłem. Zaczęliśmy rozmawiać. Okazało się, że „przypadkowo” trafiłem na jedynego w Polsce księdza, który… rozkręca wspólnoty Cenacolo dla narkomanów. Zbieg okoliczności? Spotkał się z moją matką, długo rozmawiali. Po tej rozmowie w akcie desperacji matka zdobyła się na szaleństwo: wyrzuciła mnie z domu.

Stała w oknie na dziewiątym piętrze, widziała, jak leżę pod ścianą zaćpany do nieprzytomności. Ślęczała przez całą noc w oknie, modliła się i płakała jak bóbr. Pękało jej serce, ale powiedziała sobie: Nie podejdę. Jak święta Rita modliła się: Boże, jak on ma taki być, to go zabierz. Nie mogę już patrzeć, jak on umiera. Powiedziała krótko: Jedziesz na pielgrzymkę do Medjugorie. Krótka piłka. Pojechałem pierwszy raz na sylwestra 1999. Pierwszy raz w życiu na Kriżewac wyszedłem pijany jak bela. Pielgrzymka zeszła, a po chwili wyczołgałem się ja: poharatany, z podartą kurtką, bez buta. W styczniu! Pielgrzymi złapali się za głowy. Chcieli mi pomóc, ale nie wiedzieli jak. W pensjonacie, gdzie mieszkałem, wyczyściłem całą półkę z alkoholem. Piłem wszystko: wino, rakiję, rum, koniak. Chorwat wywalił mnie z pensjonatu. Wróciłem do Polski. Nic się nie zmieniło.

Szukałem sznura, by się powiesić
Matka była twarda. Po kilku miesiącach wysłała mnie do Medjugorie po raz drugi. Powiedziała: Nie ma powrotu. Albo zostaniesz tam we wspólnocie Cenacolo, albo nie masz po co wracać. Zamieszkałem we wspólnocie, ale nie wytrzymałem długo. Uciekłem. Wylądowałem na ulicy. Złapał mnie narkotykowy głód i piłem przez tydzień. Upał czterdzieści stopni, a ja brudny, uwalany, pijany i niesamowicie śmierdzący. Wiesz, jak śmierdzi narkoman na głodzie? Śmierci trupem. Ludzie omijali mnie szerokim łukiem.

Nikt nie chciał mnie zabrać do Polski. Ludzie uciekali na mój widok. Narkoman to trędowaty. Przez dwadzieścia lat co chwilę słyszałem za plecami: Skur…syn, degenerat. To były najłagodniejsze sformułowania. Po tygodniu wałęsania się po ulicach zacząłem szukać sznura. Chciałem się powiesić. I wtedy niespodziewanie spotkałem ojca Slavko Barbaricia.
W piekle
Franciszkanin popatrzył na mnie i ku mojemu zdumieniu nie wystraszył się. Powiedział: Przyjmę cię do mojej wspólnoty. Mnie, brudasa?! Wypaliłem wprost: OK. Ale nie mam zamiaru się leczyć, chcę dalej ćpać. Jest piątek. W środę wracam do Polski. A on uśmiechnął się i powiedział: Dobrze.

Gdy dzisiaj przypominam sobie jego uśmiech, po plecach przechodzą mi ciarki. On już wtedy wiedział, że ja nigdzie nie pojadę! Jak anioł. Ten łagodny mnich we mnie, śmierdzącym trupem narkomanie, zobaczył samego Jezusa! Jak Matka Teresa, która w żebraku wołającym: „Pragnę” ujrzała cierpiącą twarz Boga. Ojciec Slavko przyjął mnie do pracy. Inni harowali, ja paliłem papierosy. Miałem jeden cel: wytrzymać kilka dni i wrócić.

W sobotę wieczorem miała być modlitwa w kościele. Poszedłem, bo to był obowiązkowy punkt programu. Wszedłem do kościoła po dwudziestu pięciu latach. Wynudziłem się jak mops. Odsiedziałem to klepanie zdrowasiek, bo musiałem. Po Mszy znajomy Chorwat spytał: Zostajesz na adoracji? A ja potwornie wynudzony i zmęczony powiedziałem: Zostaję. Nie mam pojęcia, dlaczego. Wystawiono Najświętszy Sakrament. I wtedy przyszedł moment, że sięgnąłem dna. Poczułem, że została we mnie tylko ciemność i potworna rozpacz. Nie umiem o tym opowiadać… Wyłem jak pies: Boże, jeżeli istniejesz, ratuj! Jeszcze w Niego nie wierzyłem.

Mówiłem warunkowo: Jeśli istniejesz, to mi pomóż. I pokazał mi, że istnieje. W jednej chwili opanował mnie nieznany spokój. Światło. W ciągu sekundy przestałem być narkomanem. Wiem, wiem, wszyscy mówią, że narkomanem jest się do końca życia. Ja nie jestem. On mnie uratował.

Po dwóch tygodniach zadzwoniła mama. Gdzie jesteś? – spytała drżącym głosem. – W Medjugorie. – Nie wierzę, na pewno jesteś na jakiejś melinie. Na szczęście był obok mnie ojciec Slavko. Wytłumaczył jej, co się stało. Ale i wtedy nie dowierzała. Dopiero gdy kilka miesięcy później przyjechała i zobaczyła mnie, rozpłakała się ze szczęścia.
Przebaczyłem sobie
Poszedłem do spowiedzi i usłyszałem słowa: Ja odpuszczam tobie grzechy. Kamień spadł mi z serca. Wybaczyłem sobie. Widzę, że ludzie popełniają zasadniczy błąd: Bóg im wszystko wybacza, ale oni nie potrafią wybaczyć sami sobie. W czasie rekolekcji ojca Jozo Zovko spotkałem młodą kobietę. Widać było, że coś ją gryzie. Okazało się, że będąc dzieckiem, poszła do Komunii bez zachowania postu eucharystycznego. Wydaje się, że to drobnostka, ale jej nie dawało to spokoju. Wielokrotnie się z tego spowiadała, ale zawsze wstawała z konfesjonału z poczuciem winy. Opowiedziała o tym w czasie rekolekcji, a ojciec Jozo, zazwyczaj łagodny, potraktował ją bardzo ostro: To jest pycha! Skoro Bóg ci wybaczył, a ty sama nie możesz, to znaczy że stawiasz się ponad Nim. Kim jesteś? Obraziła się na niego. Afera! Ale franciszkanin, nie wiedząc o tym, na drugi dzień podszedł do niej i przytulił ją. Odpłynęła… I było po sprawie.

Gdybym sobie nie wybaczył tego, co zrobiłem, wyrzuty sumienia by mnie zżarły. Ja nie żyję przeszłością. Jestem tu i teraz. Dzisiaj. To, co było wczoraj, minęło. Nie wiem, co przyniesie jutro. Sam Jezus powiedział: Dosyć ma dzień swojej biedy. Po co się martwić na zapas? Świat pędzi na oślep, zabiegani ludzie nie zauważają Bożej obecności. W Hercegowinie, gdzie mieszkam, życie płynie inaczej. Tam faceci spotykają się na filiżance espresso i sączą ją przez godzinkę. Gdy podali mi pierwszy raz ten naparstek kawy, połknąłem go jak ryba i po sprawie. A oni mają czas. Spotykają się, gadają, zmówią przy okazji Różaniec. Ja też wyhamowałem. Odetchnąłem. Kiedyś było inaczej. Narkoman żyje w nieustannym stresie. Nawet jeśli ma towar na rano, to nie wiadomo, czy starczy do wieczora. Będzie kasa, czy nie? Przyjdzie diler, czy go złapali? Kłębek nerwów.

To ja, Wiesiek
Podchodzę do Jezusa jak do najlepszego przyjaciela. Siadam w malutkiej kaplicy i mówię: Panie Boże, to ja, Wiesiek. I opowiadam Mu o tym, że skaleczyłem się w palec i nie mogę pracować. Przychodzę do Niego ze wszystkim. Siedzę i tracę czas. Z prawdziwym przyjacielem nie trzeba słów. Jedna nobliwa kobieta powiedziała mi ostatnio: Pan się za bardzo spoufala z Bogiem. Jak może się pan modlić o pieniądze! A kogo mam o nie prosić? Całe życie kłamałem, więc przynajmniej teraz chcę być szczery. On zna mnie na wylot. Po co mam się oficjalnie przedstawiać: Witaj Boże, to ja, Wiesław Jindraczek, nawrócony grzesznik rocznik 1960…

Za Gość Niedzielny O8/2008


piątek, 27 września 2013

Świadectwo złożone w trakcie czuwania z modlitwą o uzdrowienie i uwolnienie w Opactwie, 2.12.2012 r.

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.

Pragnę złożyć świadectwo z mojego uzdrowienia duchowego i fizycznego.
Gdy przychodziły trudne doświadczenia, kłopoty i krzyże buntowałam się, zadawałam BOGU pytania, dlaczego jest tak a nie inaczej, przecież się modlę, staram się być dobrą matką i żoną. Nie rozumiałam tego wszystkiego, w mojej głowie krążyły różne myśli, że BÓG mnie opuścił, że mnie nie kocha  Gdy to wszystko przerastało moje siły zaczęłam szukać pomocy we wspólnotach uczestnicząc w rekolekcjach. Tam zaczęłam poznawać jak dobry jest Bóg jak wielkie jest Jago Miłosierdzie. Zaczęłam otwierać się na Boga i drugiego człowieka. Wcześniej skupiałam się tylko na sobie, Widziałam błędy innych, lecz swoich nie widziałam.
W tych cierpieniach, kłopotach i krzyżach codziennego życia była i zawsze wspierała mnie MATKA NAJŚWIĘTSZA. Choć czasem JEJ nie zauważałam ONA zawsze była ze mną,
Od 2007 zaczęłam uczestniczyć w Nabożeństwach o uzdrowienie i uwolnienie. Na takim Nabożeństwie  w Rzeszowie w kościele Św krzyża,  które prowadził ks. Marek z grupą modlitewną Miłości Miłosiernej z Jarosławia, były słowa poznania, które dotyczyły między innymi mnie, „są tu osoby, które są po spowiedzi generalnej i są na dobrej drodze. Na tym nabożeństwie doświadczyłam miłości Pana Jezusa, która płynie z Krzyża.
W 2009 roku uczestniczyłam w  rekolekcjach w Medjugorie z O. Franciszkanami z Krakowa. Po 9 latach Matka Boża zaprosiła mnie do Siebie,  aby wskazać mi drogę. Tam zawierzyłam siebie i rodzinę Jezusowi przez ręce Maryi powierzając  Jej swoją niemoc. Wjeżdżając z Medjugorie usłyszałam w sercu, „że mam myć nogi a za rok wrócić do Medjugorie”.
Po przyjeździe z pielgrzymki  w niedługim czasie idę na koronografie do szpitala. Zapada decyzja o operacji serca.
Na nabożeństwie o uzdrowienie i uwolnienie w miesiącu lutym 2010 tutaj w kościele ks. Marek mówi słowa poznania „jest tu osoba, która w niedługim czasie będzie miała operację  jest  to” czas łaski” dla niej. Pierwsza myśl – to chyba mnie dotyczy. Ale mimo tego zapisuję się na pielgrzymkę do Medjugorie, przecież mam tam wrócić.
W Wielki Tydzień dostaję telefon ze szpitala, wyznaczono termin operacji.  Odwołuje pielgrzymkę. Mam zrobić wszystkie badania i zgłosić się na oddział kardiochirurgii w Rzeszowie. Badania się przedłużają i wizyta u lekarza kwalifikującego na operacje odbywa się po wyznaczonym terminie. Lekarz na wizycie mówi proszę pójść ustalić następny termin. Przychodząc do P. Oddziałowej wyznacza termin na 3 maja, ja proszę o inny termin, bo chciałam pojechać na pielgrzymkę. Pani oddziałowa, mówi proszę jechać a potem przyjść do nas. Ustala termin na 10 maja. Po powrocie zgłaszam się na oddział. Po pobraniu badań czekam na operację. Czas operacji się przedłuża, są pilniejsze przypadki. Jezus uczy mnie cierpliwości. Po tygodniowym pobycie w szpitalu, w niedziele wieczorem przychodzi lekarz do sali, stojąc koło mojego łóżka, mówi jutro pani wychodzi do domu. W oczach stanęły ni łzy a on mówi ”Bóg nad panią czuwał”, bo wykryto bakterię w gardle gdyby zrobiono operację to mogłyby być powikłania. I w poniedziałek wychodzę do domu. Termin następny to 1 czerwiec. Operacja miała się odbyć 2 czerwca dzień przed BOŻYM CIAŁEM, ale jest pilna operacja i lekarze przesuwają na 4 czerwca jest to dzień PIERWSZY PIĄTEK i miesiąc poświęcony SERCU JEZUSOWEMU (równe 4 miesiące jak były słowa poznania). To nie był przypadek to JEZUS wszystko zaplanował i pokazał , że to ON wszystko planuje i wszystkim kieruje.
Jadąc na operację oddałam cierpienie za najbliższą rodzinę i za ojczyznę.
Po operacji, leżąc na łóżku i modląc się patrzyłam na krzyż, który wisiał w sali, usłyszałam w sercu „czas łaski, czas łaski” a za chwilę usłyszałam głos wydobywający się z serca „Jezu ukarz mi moją nędzę, Jezu ukarz mi moją nędzę”.
Jezus ukazał:
  1. Że swoją rodzinę uważałam za lepszą od rodziny męża, że umieją sobie pomagać, że są ludźmi bardziej wierzącymi
  2. Że prace, które wykonuje robię najlepiej, nikt nie zrobi tak jak ja, nie umiałam pochwalić i tylko często krytykowałam
  3. Jezus ukazał mi jak człowiek w cierpieniu jest bezradny i bez pomocy drugiego człowieka nie jest w stanie egzystować, a mi się wydawało, że robotę przerobię i myślami byłam, co mam jeszcze zrobić.
Wyznając te grzechy w czasie sakramentu spowiedzi Jezus ukazywał mi jeszcze inne, nawet podczas odprawiania drogi krzyżowej, (K.Emerlih) w domu ukazał mi jeszcze moje grzechy. Płakałam przepraszając Pana Jezusa za wszystkie moje grzechy z całego życia. Tak dokonywało się moje uzdrowienie i po pokazaniu mi ostatniego grzechu, „że przyjmowałam Pana Jezusa w Komunii Świętej niegodnie” i wyznaniu na drugi dzień w sakramencie spowiedzi zapanował wewnętrzny pokój.
Zostałam uzdrowiona od lęku, gdyż zawsze martwiłam się o swoich najbliższych. Jezus nauczył mnie przebaczać nie siedem razy, lecz siedemdziesiąt siedem razy,
Zmieniając siebie wierzę, że bliskie osoby też będą się zmieniać.
Trudne doświadczenia, cierpienia i krzyże, których doświadczam przyjmuję z pokorą łącząc z Krzyżem Jezusa i wtedy jest dźwigać lżej.
Uczę się modlitwy, która była by modlitwą serca, prawdziwą rozmową z Bogiem.
Dziś proszę Pana Jezusa o przymnożenie wiary oraz oddaję moją wolę, aby ON działał przeze mnie. Dziękuję za drogę, którą mi wskazał, proszę o pokorę na każdy dzień, której mi brakowało, ponieważ stawiałam siebie na pierwszym miejscu.
JEZUS jest najlepszym lekarzem, Jezus leczy przez taki okres czasu, żeby człowiek mógł pojąć, jakie grzechy i błędy popełniał i mógł się z nich oczyszczać.
Codzienna msza Święta umacnia moją wiarę i dodaje siły do trwania przy BOGU i poznawania Go coraz lepiej.
Z tego miejsca chce podziękować wszystkim kapłanom, którzy głosząc Słowo Boże wskazywali mi Drogę, do Boga, który jest DROGĄ, PRAWDĄ I ŻYCIEM oraz przeprosić za to, że czasem wypowiadałam słowa krytyki w ich imieniu.
Za to wszystko Chwała Panu
KRÓLUJ  NAM  CHRYSTE
Janina

czwartek, 26 września 2013

Świadectwo Katarzyny Bednarczyk – Siemińskiej


Pani Katarzyna Bednarczyk – Siemińska (55), przyszła w samotnej, pieszej pielgrzymce z Kazimierza Dolnego (k/Lublina) do Medziugorja. Szła 62 dni. Wyruszając w drogę nie zabrała nic ze sobą, ufając jedynie w Bożą Opatrzność. W jej rękach znajdował się tylko krzyż, brewiarz i mapa. Ofiarowała tę pielgrzymkę w intencji pokoju na świecie i pojednania wszystkich ludzi, którzy są jedną wielką Bożą rodziną. Pani Katarzyna nie ma dzieci. Jej mąż jest artystą malarzem.

Oto jej świadectwo:

Przybyłam pieszo do Medziugorja, ponieważ Matka i Królowa Pokoju objawia się tutaj. Wierzę w to, że Maryja przychodzi w to miejsce i właśnie dlatego chciałam i ja tu być. Ona jest oczywiście obecna wszędzie, ale w Medziugorju w sposób szczególny. Jest tutaj, ponieważ chce przygotować nas na spotkanie z Jezusem, z Bogiem, z Bogiem, który jest naszym Ojcem. Żyjemy w trudnych czasach. Myślę, że nadszedł czas na pojednanie całej ludzkości. Taką właśnie intencję otrzymałam w czasie modlitwy. Wszyscy jesteśmy dziećmi Bożymi. Ludzie powinni wychodzić sobie naprzeciw. Ludzkość przeżywa obecnie jakby bóle rodzenia. Musimy być tego świadomi. Wszyscy ludzie są naszymi braćmi. Właśnie dlatego nie niosłam ze sobą ani chleba, ani wody. Świadomie i celowo, chciałam być zależna od tych, których miałam spotkać na swojej drodze. Czasami chcieli, abym wzięła ze sobą coś do jedzenia i picia, ale ja zawsze odmownie dziękowałam. Jest czymś pięknym i dobrym prosić innych o pomoc, a ludzie zawsze są szczęśliwi kiedy mogą coś zaoferować. Wtedy właśnie doświadczamy tego, że jesteśmy jedną rodziną. Wtedy też w sposób szczególny Bóg działa przez nich. Czasami byłam odrzucana, nie przyjęto mnie, ale to też jest dobre doświadczenie. Jak wiele razy Bóg puka do naszych serc, a my nie chcemy Mu otworzyć, odpychamy Go. Tak często spotykamy Jezusa w bezdomnych i biednych, a jeśli nie chcemy tego zauważyć to naprawdę jesteśmy ślepi. Wszyscy ludzie są członkami naszej rodziny, nie wykluczając cierpiących, nawet chorych umysłowo. Czasem ktoś chce nam coś ukraść. Powinniśmy pozwolić nawet na to. Nie zamykajmy się na innych, otwórzmy nasze serca a ludzie będą mniej agresywni. Musimy uświadomić sobie, że jesteśmy jednością, jednym ciałem. Czasami chcemy być lepszymi od innych, ale Bóg nie chce, abyśmy za takich się uważali. On chce tylko, żebyśmy byli po prostu dobrzy. Bycie dobrym nie oznacza bycia lepszym od innych. Musimy prosić Boga o pomoc, musimy prosić ludzi o pomoc, a na pewno ją otrzymamy. Tylko Bóg może otworzyć ludzkie serca. Sami nie możemy się zmienić, tylko Bóg może nas zmienić. Właśnie dlatego powinniśmy modlić się jedni za drugich. W domu, nie jesteśmy biedni. Mój mąż jest malarzem i dał mi pieniądze na drogę, ale ja zostawiłam je w Polsce. Kiedyś pielgrzymowałam z nim i z naszym przyjacielem pieszo do Rzymu, ale tym razem czułam, że powinnam pójść kompletnie sama, zgodnie z Bożym natchnieniem: z pustymi rękoma, bez żadnej opieki. Jeśli sami chcemy zadbać o siebie, to Bóg nie potrzebuje dbać o nas. Powinniśmy zrobić mu miejsce i doświadczyć Jego Boskiej opieki. Oto przykład: ponieważ była jesień, zaczęłam iść w płaszczu przeciwdeszczowym i przez pierwsze dziesięć dni rzeczywiście padał deszcz. Kiedy jednak ten płaszcz całkowicie przemókł i podarł się, postanowiłam go zostawić i wtedy… ukazało się słońce! Bóg, jeśli zechce, to może sprawić, że chociaż wszędzie będzie padał deszcz, to na drodze, po której ty kroczysz będzie słonecznie! Doświadczenie to uczyniło mnie niezmiernie szczęśliwą. Bardzo współczuję tym, którzy nie wierzą w Boga. Myślą oni, że wszystko od nich zależy, że muszą sami wszystko robić i dlatego nigdy nie mają pokoju. Spałam w rodzinach, na plebaniach. Wyruszając z Polski przeszłam przez Słowację, Węgry, Chorwację i Bośnię. Szłam przez regiony zamieszkałe przez Muzułmanów. Rozmawiałam z nimi. Oni nie wiedzą, że Bóg jest Ojcem, a ja im właśnie to mówiłam, że wszyscy mamy tego samego Ojca. Muzułmanie są naszymi młodszymi braćmi, którzy narodzili się kilka wieków po nas. W jednym z miasteczek, w pobliżu Zenica weszłam do meczetu. Poprosiłam o znalezienie noclegu dla mnie. Dali mi także jeść. Powiedziałam im, że idę do Medziugorja. Kiedy odchodziłam, żegnali mnie i chcieli dać mi różne rzeczy na drogę, ale opuściłam ich nic nie zabierając ze sobą. Bardzo byli zadowoleni, że idę do Medziugorja i mówili że chcą tylko pokoju, pokoju i tylko pokoju. Kilka lat temu szłam w pieszej pielgrzymce do Częstochowy, niosąc na plecach 25 kg różnorodnego bagażu. Wydawało mi się wtedy, że to wszystko było potrzebne. Teraz dopiero zrozumiałam jak bardzo było to zabawne. Maryja powiedziała mi: jeśli chcesz pójść za moim Synem, nie potrzebujesz niczego. On zatroszczy się o wszystko.


środa, 25 września 2013

Rekolekcje z s.Barbarą z Medjugorie

Już 29.11-01.12.2013
s. Barbara ze Wspólnoty Błogosławieństw w Medjugorie przyjedzie wygłosić rekolekcje:
"Oto Matka Twoja"
jest to kontynuacja rekolekcji, które odbyły się w zeszłym roku. 
Rekolekcje odbędą się w Domu Misyjnym Misjonarzy Krwi Chrystusa w Swarzewie k/Pucka.
Szczegóły już wkrótce.
Już dzisiaj zarezerwuj sobie wolny czas na jedyne takie rekolekcje w Polsce.


wtorek, 24 września 2013

Świadectwo Łukasza ze wspólnoty Cenacolo

Mam na imię Łukasz. Mam dwadzieścia dziewięć lat i pochodzę z Polski. Aby opowiedzieć wam moją historię zacznę od momentu, kiedy byłem dzieckiem. Wraz z rodziną przeprowadziliśmy się do Kanady, wierząc, że nasze życie poprawi się pod względem ekonomicznym. Moi rodzice starali się dużo pracować, aby odbudować życie po okresie komunizmu w Polsce. Robili wszystko, aby nami nic nie brakowało, pomimo tego całe nasze rodzeństwo cierpiało z powodu rzadkiej obecności rodziców w domu. Prawdą było, że finansowa sytuacja w domu jest lepsza, jednak nie czuło się już modlitwy i jedności pomiędzy nami. Zaczynałem czuć samotność i zamykać się w sobie, dlatego spróbowałem  odnaleźć radość poza mną: rzeczy materialne zaczęły być ważniejsze od wszystkiego, również od mojej rodziny. Egoizm wzrastał we mnie i w końcu przestałem dzielić się czymkolwiek z moimi braćmi. Zacząłem kłamać i uciekać od obowiązków, które miałem w domu, pragnąłem tylko rozrywki, ale również i ona nie wystarczała. Pomału pustka wewnątrz mnie była coraz większa. Z czasem moje kłamstwa stawały się coraz większe, a moje “doświadczenia” w złu coraz silniejsze. Na początku kradłem alkohol od moich rodziców aby zabawić się z moimi znajomymi. W wieku piętnastu lat zacząłem palić pierwsze jointy, potem… coraz więcej. Byłem chłopakiem zagubiony. Nie wiedziałem już sam kim jestem, bo największe kłamstwa wmawiałem samemu sobie, nie akceptowałem moich słabości i nie wiedziałem z kim mogę porozmawiać. Kłamstwa, którymi żyłem sprawiały, że byłem jeszcze bardziej zamknięty w sobie, nieśmiały i smutny i nie wiedziałem dlaczego tak jest. Na końcu nawet narkotyki mi nie wystarczały! Osądzałem i obwiniałem wszystkich, a moich błędów nie widziałem nigdy. Doszedłem do momentu, że nie chciałem wychodzić z łóżka, nawet gdy już nie spałem: byłym sparaliżowany, pełen strachu i paranoi, bez najmniejszej ochoty do robienia czegokolwiek. Moja mama widziała, że ze mną jest coś nie tak i próbowała mi pomóc, jednak ja udawałem, że nie potrzebuję żadnej pomocy. Zmieniałem kilka razy pracę, zawodząc za każdym razem tych, którzy kochając mnie wierzyli, że moje sprawy poprawią się. Mój smutek pogłębiał się. W końcu poprosiłem moją mamę o pomoc, ponieważ nie wiedziałem już co mam robić. Z nią jeździłem do wielu psychologów i lekarzy, którzy starali się mi pomóc przepisując przede wszystkim różne lekarstwa. Leki jednak nie były w stanie usunąć bólu, który miałem głęboko w sercu. Moja sytuacja pogarszała się coraz bardziej: nie potrzebowałem lekarstw, ale zdyscyplinowanego życia w świetle, spotkania z miłością, która uzdrowi rany mojej duszy. Dzisiaj wiem, że potrzebowałem Boga!
Po kilku latach dzięki pomocy jednej z moich ciotek, poznałem Wspólnotę Cenacolo. Na początku pomyślałem o Cenacolo jako o miejscu, gdzie mogę uciec od wszystkich moich przygniatających mnie problemów! Byłem wciąż młodym, który pragnie uciekać od trudności. Ale już od pierwszego dnia pobytu zobaczyłem, że nie mogłem więcej uciekać. Pomogli mi w tym przede wszystkim chłopcy, począwszy od mojego “anioła stróża”, chłopaka, któremu zawierzono mnie w opiekę i który mnie tak prowadził, abym czuł się przyjęty i ugoszczony jak w domu. Mój “anioł stróż” zajął  miejsce mojego ojca, od którego uciekałem całe życie. Musiałem przebywać z nim, choć miał nie tylko charakter podobny do mojego ojca, ale również to samo imię! To był pierwszy sygnał od Ducha Świętego, który pragnął mi powiedzieć, że powinienem zmierzyć się z moim trudnościami. Przez pierwsze miesiące cierpiałem z powodu nie akceptowania siebie samego, ponieważ słyszałem ciągle prawdę o sobie, której już długie lata nikt mi nie mówił. Pośród chłopców odnalazłem jedność w modlitwie, pracy i przyjaźni, we łzach i radości. Pomału zacząłem zmieniać się robiąc duże kroki, nareszcie do przodu, w kierunku światła: pierwsze obowiązki w domu, opowiadanie o moim życiu, świadectwa, pomagały mi docierać do mojego wnętrza i odkrywać korzenie mojego smutku. Zacząłem przebaczać sobie i akceptować kim jestem naprawdę. Popełniałem błędy, doświadczałem słabości i upadków, ale dzięki przyjaciołom oraz modlitwie nauczyłem się powstawać. Chłopcy ze wspólnoty pokazywali mi jak żyć w zaufaniu do Bożej Opatrzności. Uczyłem się rozpoznawać każdego dnia Bożą dobroć, widzieć Jego obecność w codziennych sytuacjach, przekonywałem się o tym na własnej skórze. Mogłem doświadczyć, że Bóg jest dobrym Ojcem, że opiekuje się swoimi dziećmi, również tymi zagubionymi, do których należałem i ja. Zmieniłem się również bardzo w relacji z moim ojcem, ponieważ Wspólnota zaproponowała mi bycie “aniołem stróżem”. Sytuacja odwróciła się – teraz jako “anioł stróż” pomagałem nowo przybyłemu  chłopakowi. Zrozumiałem dzięki temu jak wiele nacierpiał się ze mną mój ojciec, ale przede wszystkim jak bardzo mnie kochał. Zrozumiałem również, że prawdziwa miłość zawsze przechodzi przez krzyż! Dziś w relacji z moim tatą czuję przyjaźń i prawdę, jakich wcześniej nigdy nie było. Odnalazłem w moim życiu ład i dyscyplinę, których mi brakowało. Zrozumiałem, że prawdziwa radość przychodzi po cierpieniu. Wspólnota stała się i jest dla mnie siłą, która pomaga mi w życiu wydobyć ze mnie to co najlepsze. Dziś jestem szczęśliwy, że żyję oraz, że jestem częścią tej wielkiej rodziny.

Źródło: comunitacenacolo.it

poniedziałek, 23 września 2013

Medziugorje - świadectwo ks. J. Cieleckiego z Watykanu

Niezwykle piękna historia, która wydarzyła się w Medziugorje. Bohaterem reportażu jest dyrektor Watykańskiego Serwisu Informacyjnego ks. kan. Jarosław Cielecki



ks. kan. Jarosław Cielecki z początku sceptycznie nastawiony do Medziugorje i do objawień Gospy zmienia zdanie pod wpływem cudu, zarejestrowanego kamerą i opowiedzianego przez niego i przez świadków pielgrzymki do Królowej Pokoju z kopią obrazu MB Wniebowziętej z Niegowici

niedziela, 22 września 2013

Ten wywiad warto przeczytać


z o. Jackiem Krzysztofowiczem OP rozmawiają Małgorzata Wróbel i Sławomir Rusin

- fragmenty wywiadu

Małgorzata Wróbel: Czy dostrzega Ojciec jakieś różnice w spowiedzi kobiet i mężczyzn? Oczywiście. Bądź co bądź właściwie wszystko robimy trochę inaczej. Trudno więc, by spowiedź była wyjątkiem. Jedna z różnic pomiędzy „męską” a „żeńską” spowiedzią polega na tym, że kiedy spowiada się mężczyzna, trzeba uważnie słuchać zwłaszcza na początku, bo chce on jak najszybciej wyrzucić z siebie grzech. Dla kobiety natomiast cała spowiedź jest często jakby przygotowaniem do powiedzenia tego, co jest dla niej najistotniejsze – o tym dopiero się słyszy na samym końcu. Poza tym, „męska” spowiedź jest przeważnie konkretna, a „żeńska” – długa.

Sławomir Rusin: Wydaje się, że wielu ludzi idzie do spowiedzi, żeby się lepiej poczuć. I nie ma w tym nic złego. Nie jest dobre stawianie maksymalnych wymagań wszystkim i wobec wszystkiego – czyniąc tak popadlibyśmy w błąd wynikający z niezrozumienia tego, kim jest człowiek. Każdy na miarę swoich możliwości, umiejętności czy otwarcia przeżywa rzeczywistość religijną. Nie my powinniśmy osądzać, czy czyjeś motywacje są wystarczająco głębokie. Jeżeli w człowieku jest już jakieś minimum potrzebne do ważnej spowiedzi, trzeba się tym cieszyć, a nie narzekać, że to za mało. To jest tak jak z Papieżem i Polakami: zewsząd słyszy się wybrzydzanie, że nikt go nie słucha, ponieważ w kraju jest tyle afer, oszustw, korupcji i wiele innych przejawów zła. Ale można zapytać: czy gdyby Papieża nie było, sytuacja w Polsce nie wyglądałaby jeszcze gorzej? Ludzie może nie są idealni, ale dzięki Papieżowi chyba jednak trochę lepsi. Tak samo jest ze spowiedzią: ona nie jest po to, żeby człowiek stał się po niej ideałem, ale żeby trwał przy Panu Bogu. I to jest najważniejsze. Człowiek źle się czuje ze złem, które nosi w sobie, i uważam, że to dobrze, iż szuka jakiegoś sposobu na to, żeby je z siebie wyrzucić. 

M. W.: Co w takim razie powinniśmy myśleć o spowiedzi, po której wcale nie polepsza się nasze samopoczucie? Właściwie jest to pytanie o to, czy w ogóle można oceniać skuteczność działania łaski sakramentalnej na zasadzie „poczułem się lepiej lub gorzej”. Myślę, że nie można. Ważny jest akt szczerego wyznania grzechów, a nie to, jak się czujemy po spowiedzi. Pan Bóg dotyka chorych miejsc w człowieku, czyli tego, co decydujemy się wyznać w spowiedzi. Łaska działa zawsze. Ta niezawodność Bożego działania w nas nie oznacza natomiast, że je „poczujemy”. To, jak się czujemy po spowiedzi, zależy w znacznej mierze od tego, jak zostaniemy przez spowiednika potraktowani. Spowiedź jest chyba najbardziej intymnym wydarzeniem dla człowieka. Otwieramy w niej swoje obolałe serce przed drugim człowiekiem – nic więc dziwnego, że oczekujemy odpowiedniego potraktowania. Niestety, ten człowiek też jest grzesznikiem, narażamy się więc na zranienia. Nie ma nic bardziej ryzykownego. Poziom „psychologiczny” spowiedzi – delikatność, wyrozumiałość, wsłuchanie się – leży w gestii kapłana. A te Boże narzędzia są różnej jakości...

M. W.: Więc stan euforii, jaki czasem odczuwamy po spowiedzi, może nas mylić. Wszelkie uczucia związane ze spowiedzią mogą nas zwieść; stany euforyczne nie są żadną weryfikacją tego, co się w nas dokonało. Z uczuciami jest tak, że trzeba się cieszyć, kiedy są, ale kiedy ich nie ma, trzeba trwać pomimo tego. Należy je traktować jako dodatkowy dar, który może, ale nie musi, towarzyszyć ważnym wydarzeniom. Stany takie nie dają żadnej gwarancji, bo to, jak się czuję, jest bardzo często mylące. Rzeczywistość wiary – a więc także to, czy spowiedź była dobra, czy też nie – możemy ocenić tylko według kryteriów, które podsuwa rozum, a nie uczucia. 

S. R.: W naszej spowiedzi wiele zależy chyba od obrazu Boga, jaki w sobie nosimy. To prawda – choć na ogół nie zdajemy sobie z tego sprawy. „Nasz” Bóg często jest albo kimś bardzo wymagającym, albo kimś trochę podobnym do dobrodusznego staruszka poklepującego nas po ramieniu. Dlatego też życie duchowe człowieka przypomina czasem wędrówkę po grani: idzie się do przodu mając przepaści po obu stronach. Każdemu zagraża, że w którąś z nich się osunie. Z jednej strony jest to przepaść lęku – skupienia na grzechu, przeceniania go. Z drugiej, lekceważenia zła – nazywania go dobrem, zakłamywania swojego życia. I jedna, i druga postawa nie prowadzi do Boga. To, w którą stronę się „zsuwamy” w naszym postrzeganiu Boga, zależy od różnych czynników – predyspozycji psychicznych, wychowania, doświadczenia... W praktyce – większość spowiadających się ludzi za bardzo koncentruje się na swoich grzechach, przecenia ich siłę i znaczenie w życiu. Ci zaś, którzy się nie spowiadają, mają na ogół dobre zdanie o sobie i nie chcą czy nie potrafią zobaczyć swojej winy. 

M. W.: Często czekamy z pójściem do spowiedzi aż do momentu, kiedy będziemy wiedzieć, że jesteśmy gotowi na nawrócenie. Ale jak możemy się nawrócić, umocnić w wierze, skoro nie ma w nas łaski uświęcającej?! Zawsze powtarzam, że lepiej iść do spowiedzi niedoskonałym niż czekać na chwilę, kiedy będzie się lepszym, bo można się jej nie doczekać. A bez spowiedzi ciężko się nawrócić. Oczywiście, jeżeli np. ktoś permanentnie zdradza swoją żonę albo oszukuje podwładnych, nie wypłacając im uczciwie zarobionych pieniędzy i jest mu z tym wszystkim dobrze, i niczego nie zamierza zmienić, to nie ma sensu, by przystępował do spowiedzi. Jeśliby ktoś nawet otrzymał w takiej sytuacji rozgrzeszenie, to będzie ono wówczas i tak tylko pustym gestem opartym na kłamstwie przy wyznawaniu grzechów albo na tym, że spowiadający ksiądz miał jakieś „zaćmienie”. Łaska działa bowiem zawsze w odpowiedzi na wewnętrzną dyspozycję człowieka, a nie na zasadzie magii. Lecz jeśli jest w nas minimum poprawy, czujemy, że zrobiliśmy źle, żałujemy za grzech i w jakiś sposób chcemy z nim zerwać (choć nawet nie bardzo wiemy jak), to warto przyjść z tym do konfesjonału. Sakrament spowiedzi pomoże nam w tym, żeby w naszym życiu było lepiej, żeby było w nim więcej Boga i więcej siły do zmagania ze słabością i złem. 

S. R.: Jednym z głównych powodów, dla których odkładamy spowiedź, jest wstyd. Grzechy, które popełniamy, bardzo nas zawstydzają. I bardzo dobrze – ten wstyd świadczy o tym, że cała nasza natura woła, iż to, czego się dopuściliśmy jest złe, sprzeciwia się naszej godności dzieci Boga. Jest to więc prawidłowa reakcja. Ale rzeczywiście wstyd może być też czymś oddalającym od Boga. Dobry wstyd sprawia, że źle czujemy się z grzechem i chcielibyśmy się od niego uwolnić albo najlepiej w ogóle go nie popełnić. Zły wstyd polega na tym, że tak bardzo nie chcemy swojego grzechu, iż boimy się do niego przyznać – przed Bogiem, sobą, innymi ludźmi... Wolimy to wszystko „przeczekać” – aż się samo jakoś ułoży, aż się coś zmieni na lepsze i będę mógł Panu Bogu (i spowiednikowi) pokazać nie tylko swoje złe, ale również i dobre strony. A Bóg tymczasem woli, abyśmy przychodzili do Niego „z niczym” i cali się otwierali na Jego miłosierdzie, niż żebyśmy czekali i czekali, aż się wreszcie pojawi „coś”, czym będziemy się mogli wobec Jego sądu wybronić, co będzie dla nas jakąś okolicznością łagodzącą. Nigdy nie wolno zapominać, że spowiedź to sąd Bożego miłosierdzia. A o nim nie wolno mówić nawet, że jest wielkie – bo ono jest nieskończone. 
Za miesięcznikiem "List"

Źródło: www.xwaldemar.alleluja.pl

sobota, 21 września 2013

Świadectwa nawróconych

Pierwsza historia Piotra jak sam o sobie mówi nałogowego hazardzisty. Pokazuje jego walkę o wyjście z nałogu i nadzieję, jaką pokłada w Królowej Pokoju. Druga opowiada o tym w jak cudowny sposób Maryja dotykając miłością serce Patricka tylko jednym orędziem sprawiła, że jego życie zostaje uzdrowione. Historia Patricka i Nancy pokazuje, że jeżeli wprowadzimy w życie orędzia, które daje nam Matka Boża, w Medjugorie w nas i wokół nas zaczną dziać się cuda.


czwartek, 19 września 2013

Łódzki Ośrodek Odnowy w Duchu Świętym

Szczęść Boże.

Chcielibyśmy serdecznie Was zaprosić na wydarzenia organizowane przez łódzki Ośrodek Odnowy w Duchu Świętym. Jeśli już jesteś ich uczestnikiem lub znasz kogoś, kto byłby nimi zainteresowany, to przekaż wiadomość dalej:)

Oto propozycje formacyjne na najbliższy czas:

1. XII Forum Charyzmatyczne p.t. "Ojciec", które odbędzie się w dniach 4-6 października
3-dniowe spotkanie w hali sportowej przy ul. Skorupki 21 w Łodzi, którego
tematem przewodnim będzie doświadczenia Boga jako Ojca. Konferencje będą
głosić znakomici mówcy, m.in. o. Remigiusz Recław SJ , ks. Piotr Pawlukiewicz i o.
Radosław Rafał MSF. Zapisy są dostępne na naszej stronie internetowej.Spotkanie
zakończy się Eucharystią z modlitwą o przyjęcie błogosławieństwa Ojca. 

2. Seminarium Eksternistyczne (10 - tygodniowe rekolekcje)rozpoczynamy 26 października 2013 r. samodzielną pracą z książkami w domu. Sesje w ramach Seminarium przewidziane są w dwie soboty - I sesja 23 listopada ( z modlitwą o uzdrowienie), II sesja 28 grudnia (z modlitwą o odnowienie wiary). Zapisy będą na naszej stronie pod koniec września.

3. Warsztaty muzyczne dla dzieci i młodzieży prowadzone przez zespół Mocni w Duchu- odbędą się 26 października 2013 r. Zapisy są już na stronie www.mocni.jezuici.pl .


4. Rekolekcje ignacjańskie organizowane w Porszewicach pod Łodzią w Ośrodku Rekolekcyjnym Archidiecezji Łódzkiej. Zapisy na Fundament (2-8stycznia 2014 r.), I Tydzień i Syntezę (9-17 stycznie 2014 r.) będą dostępne na naszej stronie na początku października.


5. Warsztaty dla poważnie zakochanych "Bardziej, więcej, mocniej - projekt MIŁOŚĆ" - odbędą się w dniach 21-24 listopada w Porszewicach pod Łodzią. Poprowadzą je małżeństwa ze wspólnoty Mocni w Duchu . Zapraszamy szczególnie pary, które poważnie rozważają małżeństwo.

6. Warsztaty dla małżeństw - odbędą się równolegle z warsztatami dla zakochanych w dniach 21-24 listopada w Porszewicach.


Wszystkie informacje na temat tych wydarzeń znajdziecie na naszej stronie internetowej www.odnowa.jezuici.pl lub pod numerem tel. 42-288-11-53 od poniedziałku do piątku w godz. 11.00 - 16.00.


Z modlitwą,
Olga Kawecka

Oświadczenie o. Jana Króla CSsR

W związku z informacjami podawanymi w różnych mediach o rzekomym zniknięciu ponad pół miliona złotych z kont Radia Maryja i Ojca Tadeusza Rydzyka oświadczamy:
Konto, o którym mowa, to rachunek inwestycyjny Radia Maryja, a nie Ojca Tadeusza Rydzyka, w biurze maklerskim, na którym były zdeponowane świadectwa udziałowe NFI podarowane przez słuchaczy, które zgodnie z obowiązującymi przepisami później  zostały zamienione na akcje. Pod koniec ubiegłego tygodnia doszło do popełnienia przestępstwa. Jakaś nieznana osoba podszyła się pod uprawnioną osobę i dokonała kilku transakcji na tymże rachunku. W związku z zaistniałą sytuacją została powiadomiona prokuratura i inne organy państwa.
Dziwi natomiast fakt, że ta sprawa przeciekła do mediów w czasie toczącego się postępowania. Przestępca czy przestępcy będą mogli zacierać ślady. Pytanie: gdzie nastąpił przeciek i w jakim celu? Wydaje się również, że jest to następna próba poderwania zaufania do Radia Maryja i jego założyciela Ojca Tadeusza Rydzyka. Zaistniałą sytuację uznajemy za kolejną falę walki z wolnymi, niezależnymi mediami i odbierania dobrego imienia ludziom Kościoła. Zwracamy uwagę, że to kolejne uderzenie następuje w czasie zabiegania Telewizji Trwam o miejsce na cyfrowym multipleksie.
 O. Jan Król

środa, 18 września 2013

Historia Różańca


Prof. Riccardo Barile
Historia różańca: od początków do jego aktualnej formy


Nie sposób dokładnie odtworzyć etapy, które doprowadziły do ukształtowania się aktualnej formy różańca. Możemy natomiast poznać przyczyny powstania tej modlitwy i czynniki, które wpływały na jej rozwój i rozumienie. 

Zauważmy najpierw, że modlitwa nieustanna często przybierała postać krótkiej formuły. Znana jest zachęta do powtarzania wezwań: «Boże, wejrzyj ku wspomożeniu memu, Panie, pośpiesz ku ratunkowi memu!» (Ps 70 [69], 2: Kasjan, Conf. 10, 10), lub napominanie: «Żyjcie Chrystusem» (św. Atanazy Aleksandryjski, Żywot św. Antoniego, 91, por. wyd. polskie, Warszawa 1987), które dało początek hezychazmowi.

Powtarzanie formuł doprowadziło do modlitwy numerycznej, bowiem samo powtarzanie, połączone z nieokreślonym czasem oczekiwania rodzi niepokój, podczas gdy konkretna liczba wyznacza kres i daje poczucie spełnienia.

Modlitwa numeryczna wiodła ku zastanawianiu się nad sensem liczby: ile występuje formuł oraz do czego odnosi się ta liczba? W tej dziedzinie punktem odniesienia był Psałterz. Pojawił się też zwyczaj zastępowania Psalmów określoną ilością krótkich formuł. Praktyka ta upowszechniła się zwłaszcza wówczas, gdy rosnąca liczba modlących się nie miała dostępu do Psałterza. Tak więc zaczęto zastępować Psałterz 150 formułami modlitewnymi, lub też zamiast godzin kanonicznych odmawiano określoną ilość «Ojcze nasz» i «Zdrowaś, Mario». «Qui non potest psallere debet patere» (Kto nie może recytować Psalmów, niech odmawia «Ojcze nasz») — mówi włosko-łacińskie powiedzenie (por. Meersseman, Ordo fraternitatis III, pp. 1444-1445).

Wraz z rozwojem modlitwy numerycznej zaczyna się zwracać uwagę na «tajemnice» Chrystusa. Widoczne już u Ojców Kościoła nabożeństwo do człowieczeństwa Chrystusa, zdaniem niektórych, miało zrodzić się z adoracji krzyża w Wielki Piątek, wzbogacanej przez elementy uczuciowe i maryjne. W odniesieniu do różańca z owych trzech elementów — tajemnice Chrystusa, wymiar maryjny, wydźwięk uczuciowy — interesują nas dwa: psałterze maryjne oraz medytacje nad życiem Chrystusa.

Psałterze maryjne zaczęły się pojawiać w XII w. w niektórych wspólnotach cysterskich w związku ze zwyczajem dodawania do Psalmów antyfony maryjnej. Stąd zrodziła się tendencja do wydawania samych antyfon i tworzenia psałterzy maryjnych. Jeden z nich, przypisywany św. Anzelmowi z Aosty (zm. 1213 r.), zawiera 150 antyfon rytmicznych, pochodzących od wybranego wersetu Psalmu.

Jeśli chodzi o medytacje, to pewną antycypację struktury różańca znajdujemy w Medytacjach o radościach Najświętszej Maryi Panny cystersa Stefana z Sallay (zm. 1252 r.), który proponuje praktykę modlitwy zawierającej rozważanie piętnastu «radości» Maryi, podzielonych na trzy części. Choć liczba 15, a także owe «radości» łączą ten tekst z różańcem, to jednak skomplikowana i obszerna forma różni obydwie modlitwy. Bliższe duchowi różańca były Meditationes vitae Christi z początków XIV w., pierwotnie przypisywane św. Bonawenturze, a obecnie Janowi de Caulibus. Medytacje nad życiem publicznym Jezusa rozpoczynają się od Jego chrztu, a kończą na Ostatniej Wieczerzy (rozdz. 16-73). Wiele uwagi poświęca się w nich obecności Maryi: o Jej błogosławieństwo prosi Jezus przed rozpoczęciem działalności publicznej i otrzymuje odpowiedź: «Idź! Z błogosławieństwem Ojca i moim»; Jej też podczas wieczerzy w Betanii (rozdz. 72), choć «Pismo o tym nie mówi», Chrystus objawia nieuchronność męki i Jej ukazuje się po zmartwychwstaniu (rozdz. 82), pozdrawiając Ją słowami: Salve, sancta parens. Jeszcze większy wpływ na kształtowanie się różańca miało dzieło Vita Jesu Christi e quattuor Evangeliis et scriptoribus orthodoxis concinnata lub Żywot Jezusa Chrystusa Ludolfa z Saksonii (zm. 1377 r.), opublikowany w Strasburgu w 1474 r., który w krótkim czasie osiągnął liczbę osiemdziesięciu ośmiu wydań łacińskich. Jego autor, dominikanin, później kartuz, poprzez obszerny schemat (poczynając od zrodzenia Słowa aż do paruzji), przy użyciu cytatów zaczerpniętych z Ojców Kościoła oraz z autorów średniowiecznych, z modlitewnym zakończeniem każdego rozdziału, przyczynił się do trwałego zakorzenienia w modlitwie osobistej odniesień do tajemnic Chrystusa.

Zmieniały się również formuły tej modlitwy. Na początku najczęściej odmawianą była «Ojcze nasz», jako że modlitwę tę można było powtarzać i odliczać. Później, z różnych powodów — w tym dzięki przetłumaczeniu na łacinę Akathistos ok. IX w. — zaczyna przeważać użycie Ave, jak zaświadczają św. Piotr Damiani (zm. 1072 r.) oraz synod paryski (ok. 1200 r.), który do Pater noster i Credo dołączył Ave, jako modlitwę codzienną, zalecaną ludowi (PL 145, 564; Mansi 22, 681). W ten sposób ukształtował się «różaniec», składający się z 50 Ave, oraz «Psałterz», zawierający 150 Ave, który już w XIII w. był odmawiany przez pojedyncze osoby i grupy, jak beginki z Gandawy.

Jeśli chodzi o samą «koronkę», w starożytności Palladius opowiada o niejakim Pawle, który codziennie powtarzał 300 formuł zbierając tyleż kamyczków i odrzucając jeden z nich po odmówieniu każdej modlitwy (por. Storia lausiaca 20, 1). Później posługiwano się sznurem z zawiązanymi na nim węzłami. Jak się przypuszcza, rozpowszechnił się najpierw w Hiszpanii, a wzorowany był na sznurze subha lub tashbě, który muzułmanom służył i nadal służy do odliczania 99 imion Boskich oraz do podtrzymywania pamięci o Imieniu (dikr). Nie można udowodnić tego twierdzenia, lecz piękne jest samo przekonanie, że może ono być prawdziwe. Wśród chrześcijan Wschodu upowszechniła się podobna koronka ze sznurka lub z wełny, nazywana kombológion lub komboskoínon (kombos po grecku oznacza węzeł).

W końcu ważny był też wpływ teatru jako formy animacji liturgicznej, a następnie jako sposobu przedstawiania tajemnic wiary poza liturgią. Zaowocował on na płaszczyźnie wyobrażeniowej modlitwy medytacyjnej i w wizualnym odniesieniu do różańca na obrazach lub ilustracjach książkowych.

Połączenie wszystkich tych elementów wymagało takiej metody modlitwy, która mogłaby je uprościć i zharmonizować. Dokonało się to za sprawą trzech ważnych, niezależnych od siebie inicjatyw.

Pierwszą z nich był podział Psałterza 150 Ave na 15 dziesiątków, z których każdy poprzedzony był jednym Pater noster (w tym czasie Ave nie zawierało aktualnej drugiej części ani tematów do medytacji). Pomysł ten przypisuje się kartuzowi Henrykowi Egherowi z Kalakaru (zm. 1408 r.) (zdaniem niektórych — lecz nie jego samego — była to sugestia Matki Bożej). Zabieg ten okazał się bardzo trafny, ponieważ zachowywał liczbę 150 — Psałterz — i dzielił całą długą modlitwę według schematu dziesiątkowego, najbardziej oczywistego ze wszystkich, bo bazującego na liczbie palców u rąk.

Drugi zabieg był zasługą kartuza Dominika z Prus (zm. 1460 r.), który wychodząc od różańca składającego się z 50 Ave, do każdego dołączył inne wezwanie skierowane do imienia Jezusa, tworząc w ten sposób jeden ciągły różaniec, złożony z 50 Ave i 50 wezwań, zainspirowanych książeczką, która streszczała Żywot Jezusa Chrystusa Ludolfa z Saksonii. Taki różaniec był odzwierciedleniem i doskonałą równowagą rytmu, i być może absolutną harmonią. Faktycznie, nie zastępował on ani liturgii, ani Pisma; łączył inspirację modlitwy numerycznej z medytacją tajemnic Chrystusa; odwoływał się do tego, co poruszając człowieka, mogło rozbudzać pobożność (14 «dopowiedzeń» odnoszących się do dzieciństwa, 23 do męki, tylko 7 do chwały); pozostawał otwarty na całe życie Chrystusa dzięki 6 «dopowiedzeniom» odnoszącym się do działalności publicznej Jezusa, którego: «Jan ochrzcił w Jordanie, wskazując na Niego jako na Baranka Bożego, który pościł przez czterdzieści dni na pustyni i którego szatan trzykrotnie kusił, który zgromadziwszy uczniów, głosił światu królestwo niebieskie, który przywracał wzrok niewidomym, uzdrawiał trędowatych, leczył sparaliżowanych i wyzwalał opętanych. Jego stopy Maria Magdalena obmyła swymi łzami, wytarła włosami, całowała je i namaściła, On wskrzesił Łazarza, od czterech dni leżącego w grobie, i innych zmarłych».

Jednak najważniejsza decyzja została podjęta przez bretońskiego dominikanina Alaina de la Roche (zm. 1475 r.), który doprowadził do ostatecznego ustalenia formy różańca, czyniąc z niego także narzędzie duszpasterskie. W tym celu pomiędzy rokiem 1464 a 1468 założył pierwsze bractwo, zatwierdzone przez zakon dominikański 16 maja 1470 r. Chodzi tu o starodawne bractwa, które Alain de la Roche ożywił, zalecając im modlitwę Psałterza maryjnego, a przez swe kazania odnowił ich ducha i napełnił nową energią. Wszystko to sprawiło, że nieustannie rozwijała się ta modlitwa, która gdyby tych bodźców była pozbawiona, być może wygasłaby wraz ze śmiercią jej inspiratorów. Alain de la Roche znał i zalecał wiele rodzajów różańców i psałterzy: z Pater noster lub z Ave, typowo chrystologicznych bądź typowo maryjnych, z «dopowiedzeniami» i bez nich. Najbliższy był mu jednak ten z piętnastoma dziesiątkami i piętnastoma modlitwami Pater noster, odmawianymi, zgodnie z przekonaniem niektórych, aby uczcić rany męki Chrystusowej, których liczba miała sięgać 5475, czyli 15 razy 365 dni roku. Alain de la Roche obstawał przy formule Psałterza — każdego dnia członkowie bractwa mieli odmawiać 150 formuł i unikać, w miarę możliwości, nazwy «różaniec», która wówczas brzmiała zbyt światowo. Wśród licznych propozycji Alaina de la Roche znajdował się także znany nam dzisiaj różaniec, jako «Modlitwa skierowana wprost do Chrystusa. I tak pierwsze pięćdziesiąt Ave odmawia się dla uczczenia Chrystusa Wcielonego, drugie — Chrystusa, który cierpi mękę, trzecie na chwałę Chrystusa, który zmartwychwstaje, wstępuje do nieba, zsyła Parakleta, który zasiada po prawicy Ojca i który przyjdzie sądzić» (Apologia 14, 20). W końcu Alain de la Roche czyni z Psałterza maryjnego modlitwę doskonałą, wywodząc jego pochodzenie z modlitwy mnichów, Ojców Kościoła, apostołów i od samej Maryi Dziewicy, która w sposób szczególny powierzyła go św. Dominikowi. To ostatnie twierdzenie jest wielkim błędem historycznym, lecz ukazuje zdolności Alaina, który wprowadził taką właśnie interpretację do całej ikonografii, i nie tylko do niej.

W jaki sposób ustaliła się forma modlitwy różańcowej, która za czasów Alaina de la Roche nie posiadała jeszcze jednolitej, znanej nam dziś postaci? Był to proces zarazem spontaniczny, jak i świadomie zorganizowany, na który złożyły się: propozycja Alaina de la Roche, by wydzielić trzy części i piętnaście dziesiątków; impuls unifikacyjny, pochodzący od modlącej się wspólnoty; zastosowanie schematu i konieczność przyjęcia jednego kryterium doboru tajemnic; stabilizacja, która nastąpiła po początkach tak bogatych w różnorodne doświadczenia; odniesienie do sposobu zyskiwania odpustów, a w końcu klimat kontrreformacji, która opowiadała się za ładem w modlitwie.

Tajemnice różańca są dziś prawie takie same jak w ksylografii Franciszka Domenecha z 1488 r. i w tradycji hiszpańskiej. W Wenecji w 1521 r. Alberto da Castello wydał Różaniec Najchwalebniejszej Maryi Panny, w którym utrzymał 150 «dopowiedzeń», lecz połączył medytację z odmawianiem Pater noster, nazywając je «tajemnicami», a zatem opowiadając się za układem, który obowiązuje do dzisiaj. Trzeba zauważyć, że publikacja ta traktuje jeszcze różaniec jako modlitwę o charakterze «wizyjnym», zawiera bowiem 165 obrazów, po jednym dla każdego Pater noster i Ave.

Stanowisko w tej sprawie zajął też św. Pius V, przede wszystkim w bulli Consueverunt (17 września 1569 r.), gdzie czytamy, że «różaniec bądź Psałterz Najświętszej Dziewicy» jest «formą modlitwy», w której Maryja «czczona jest w 'Pozdrowieniu anielskim', powtarzanym sto pięćdziesiąt razy, zgodnie z liczbą Psalmów Dawida, przeplatanym po każdych dziesięciu Ave modlitwą Pańską oraz medytacjami, które obrazują całe życie Pana naszego Jezusa Chrystusa». Aby poprawnie odczytać ten fragment, pamiętajmy, że nie pojawia się tu lista tajemnic, nie mówi się o «dopowiedzeniach», lecz wspomina się Psałterz; medytacja, jak się wydaje, jest związana z modlitwą Pater noster (zgodnie z wcześniejszą formułą Alberta da Castello) i obejmuje «całe» życie Chrystusa.

Należy podkreślić, że od Alaina de la Roche poczynając, po czasy późniejsze, uwzględniając także opinię Magisterium, przez medytację coraz częściej rozumie się modlitwę myślną — stąd bierze się schemat medytacyjnego powtarzania słów — a rzadziej powtarzanie wyłącznie ustami, zgodnie z sentencją: «os iusti meditabitur sapientiam — usta sprawiedliwego głoszą mądrość» (Ps 37 [36], 30). Ponadto dokumenty papieży, aż do Leona XIII, opisują różaniec przede wszystkim jako sposób uzyskiwania odpustów. W końcu odniesienie do Psałterza staje się coraz rzadsze, a po śmierci Alaina de la Roche bractwo z Kolonii zredukowało obowiązek odmawiania 150 formuł z codziennego do tygodniowego i zatwierdziło podział na pięćdziesiątki.

Utrwalona formuła, o której wyżej mowa, przetrwała aż do dnia dzisiejszego, z zachowaniem «dopowiedzeń» na obszarach anglosaskich. Reszta to upiększenia, które nie muszą być powielane — jak «różaniec mistyczny wspaniałych darów i łask, którymi Bóg obdarzył błogosławioną Marię Magdalenę» autorstwa kartuza Lansperga (zm. 1539 r.) lub elementy zmienne, które nie naruszają samej struktury różańca, bądź elementy związane z historią jego zastosowania w duszpasterstwie. Paweł VI w Adhortacji apostolskiej Marialis cultus dopuszczał istnienie «pobożnych praktyk, które czerpią moc z różańca» (por. n. 51), lecz nie zmieniają nic w jego strukturze. Ostatnio opublikowany List apostolski Rosarium Virginis Mariae, sięgając do źródeł, proponuje zastosowanie, raz jeszcze pewnych elementów dotyczących metody modlitwy («dopowiedzenia», ale nie tylko) oraz treści (tajemnice światła).