poniedziałek, 30 stycznia 2012

„Trąba powietrzna"







GN Niedziela, 07.06.2009 Marzanna


„Trąba powietrzna" -Marcin Jakimowicz

– Byłyśmy już wyczerpane przerzucaniem siana. I wtedy westchnęłam: Panie Boże, świętym pomagałeś, a nam nie pomożesz? I wtedy na bezchmurnym niebie zjawiła się trąba powietrzna.
Zlecieli się ludzie z okolicy. – Co to jest? Jak w amerykańskich filmach! – zawołał sąsiad. – Pan Jezus nam siano przerzuca – uśmiechnęłam się. – Ale dlaczego na mój dach? – zdziwił się.
Leje jak z cebra. Nie widać nic na odległość dwóch metrów. Ale gdy zajeżdżamy do Rybna, za Sochaczewem grzeje słońce. Ptaki, krowy, zielone łąki. Stara plebania. Zza chwiejącego się płotu macha do nas uśmiechnięta od ucha do ucha mniszka w czerwonym welonie. – Zapraszam: Pan Jezus już na was czeka – siostra Jana otwiera drzwi kaplicy. Niepewnie przekraczamy próg. Wchodzimy do skromniutkiego domku. Jeszcze nie wiemy, że i niespotykany ubiór zakonnicy, i wystrój domu widziała już w proroctwie przed II wojną światową siostra Faustyna. – Jesteśmy w niebie – rzuca Józek. I nie myli się.
Teraz wymyślaj!
Na początku było słowo. W 1935 roku Faustyna Kowalska ujrzała Jezusa, który zażądał: „Pragnę, aby zgromadzenie takie było”. Zakonnica szczegółowo opisała charyzmat przyszłego zakonu (wypraszanie miłosierdzia Bożego dla świata), ubiór mniszek (czerwone welony i płaszcze, białe habity), a nawet proroczo przewidziała, jak będzie wyglądał ich dom. Napisała też regułę. Pisała o trzech odcieniach zgromadzenia: czynnym, klauzurowym i grupie świeckiej. Umierała w przekonaniu, że nie zrealizowała Bożego planu.
Dopiero jej spowiednik ks. Michał Sopoćko założył Zgromadzenie Sióstr Jezusa Miłosiernego. Siostry zamieszkały w Myśliborzu. I tu zaczyna się opowieść zapierająca dech w piersiach. Kilkadziesiąt lat po śmierci Faustyny kilka kobiet (nie wiedząc o sobie nawzajem) zaczęło szukać opisanego w „Dzienniczku” zakonu klauzurowego.
Nigdzie go nie znalazły, trafiły więc do Myśliborza – zakonu czynnego. – Przychodziłyśmy z zastrzeżeniem, że chcemy za klauzurę. Przyjęto nas, choć zazwyczaj nie przyjmuje się sióstr przychodzących z zastrzeżeniem – opowiada Gertruda Kamieńska. Powiedziałyśmy sobie: będziemy czekać. Nawet do końca życia. A nuż Bogu potrzebna jest tylko nasza modlitwa i pragnienia? A może zgromadzenie powstanie po naszej śmierci? A tu Pan Jezus zrobił nam kawał: założył je przez nasze ręce.
Zaczęło się od cudu. Nasi kierownicy duchowi: jezuita, redemptorysta, palotyn i dwóch księży diecezjalnych (często nie znali się nawzajem) tego samego dnia i o tej samej godzinie niezależnie od siebie powiedzieli każdej z nas: może siostra zdecydować się na życie za kratami.
Początkowo myślałyśmy, że nowa wspólnota powstanie na łonie starej, ale coraz mocniejsze było wezwanie do założenia osobnego zgromadzenia. Wyjechałyśmy do domu koło Bolesławca. Dwa i pół roku uczyłyśmy się życia jako mniszki klauzurowe. Próba powiodła się. Wróciłyśmy. I wtedy przyszły trudne dni. Decyzja o utworzeniu nowego zgromadzenia to było szaleństwo – z ust siostry Gertrudy znika uśmiech. – Nie chcę mówić o szczegółach. Wystarczy powiedzieć, że nasz kierownik duchowy, widząc, w jakich bólach powstaje przewidziany przez Faustynę zakon, powiedział: Nie sądziłem, że jeszcze dziś Bóg prowadzi ludzi taką drogą krzyżową.
Władze zakonne też się zgodziły. To był skok w ciemność. Był 25 maja 2001 r., a już 26 musiałyśmy wyjechać. Ale dokąd? Powiedziałam: Panie Boże, teraz coś wymyślaj! I wtedy zadzwoniła Małgosia.
Kiedyś pomogłyśmy jej wyjść z dołka. Chciała się z nami spotkać. – Ale jutro nas już tu nie będzie – powiedziałyśmy. – To przyjedźcie do Warszawy.
Miałyśmy tylko kanapki i pieniądze na bilet w jedną stronę. Wysiadłyśmy na Dworcu Centralnym. Cztery małe, ubrane na czarno siostry. Miałyśmy habity jeszcze poprzedniego zgromadzenia. Wiedziałyśmy jedno: skoro to plan Jezusa, On przygotuje wszystko. Co ciekawe, Faustyna na swej drodze też musiała zahaczyć o Warszawę… I wtedy przypomniałyśmy sobie: dziś jest Dzień Matki. Maryja jest z nami. Odetchnęłyśmy z ulgą.
Bobry, „Dzienniczek”, poziomki
Małgosia powiedziała: jedźcie na Mazury. Mam tam domek, nie byłam w nim wprawdzie 20 lat, ale może tam zamieszkacie. Zawiozła nas. Wylądowałyśmy w rezerwacie bobrów. Tylko z małymi torebeczkami i „Dzienniczkiem”. W domu czekała na nas niespodzianka: pościel, porąbane drewno do kominka. Przygotowała je (nie wiedząc o naszym przyjeździe) ciocia Małgosi. Przyjeżdżamy na parking, a tu z samochodu wysiada jakiś mężczyzna i pyta: Mniszki, coście za jedne? Bo ja jestem ksiądz katolicki (śmiech). Już pierwszego dnia Bóg dał nam spowiednika. Siedziałyśmy każdego dnia przed Jezusem w Najświętszym Sakramencie. Żyłyśmy z dnia na dzień. Jadłyśmy grzyby, maliny i poziomki. Mmmm – siostry oblizują usta.
– Ludzie spod Bolesławca odnaleźli nas i przysłali strasznie dużo ziemniaków. I komórkę, która okazała się potem opatrznościowa. Mieszkałyśmy na Mazurach kilka miesięcy. Do 17 sierpnia. Musiałyśmy wrócić do klasztoru, by podpisać dokumenty o założeniu nowego zgromadzenia: Sióstr Służebnic Bożego Miłosierdzia. Ręka strasznie mi drżała, ale podpisałam. I wtedy zadzwonił kierownik duchowy: Czy siostry zwróciły uwagę na datę? – 17 sierpnia, co w tym dziwnego? – Przecież dokładnie rok temu Jan Paweł II zawierzył świat Bożemu Miłosierdziu! Zatkało nas. Było dokładnie tak jak mówił „Dzienniczek”: najpierw będzie święto, potem zgromadzenie. Nie wróciłyśmy już do bobrów. Urlop się skończył.
Siostry szukają ruiny
Zaczęłyśmy szukać domu. A miałyśmy bardzo surowe wymagania: po pierwsze miała to być ruina, bez okien i drzwi (Jezus powiedział, że siostry mają mieszkać tak, by nawet ubodzy im nie zazdrościli). Po drugie miało to być blisko kościoła. Po trzecie w ołtarzu głównym świątyni miał być ukrzyżowany Jezus, Maryja, Jan i dodatkowo dwaj aniołowie. Nie ma co, ładne wymagania (śmiech). Tak pisała Faustyna. I tak musiało być. I kropka. Opisała każdy detal. Był jeden malutki problem: nie zostawiła adresu.
Dostawaliśmy wiele propozycji. Ze Lwowa, z Niemiec (ogromny klasztor), ze Stanów. Małgosia wywiozła nas na Zamojszczyznę. Dawała tyle hektarów, ile chciałyśmy. Roztocze, bajka. Mały domek w ruinie, zgadza się! A gdzie jest kościół? Osiem kilometrów stąd. – Oj, to nie tu. – Ale ja wam dołożę jeszcze samochód – prosiła. Odmówiłyśmy. Chyba się obraziła. Ale po roku zrozumiała, o co nam chodziło.
Jezu, szukaj dalej! I wtedy ktoś zadzwonił na komórkę. Piotr – nasz znajomy ksiądz z Rzymu.
Pojechałyśmy z nim do naszego kierownika duchowego, księdza Franciszka Bogdana. Otworzył nam drzwi i z miejsca zapytał: A ksiądz, jak może im pomóc? Piotra zapowietrzyło: No, nie wiem, wyjeżdżam do Rzymu, a jutro mam spotkanie z biskupem. Mogę coś wspomnieć – zaczął się tłumaczyć… – Z jakim biskupem? – Łowickim, Alojzym Orszulikiem. I wtedy okazało się, że to bardzo dobry przyjaciel ks. Bogdana. Ale on nigdy sam do niego w naszej sprawie nie zadzwonił. Nie chciał niczego załatwiać po znajomości. Pokornie czekał, aż wypełni się czysta wola Boża.
Przyjeżdżamy do kurii. Trzy wystraszone siostry. A tu drzwi otwarte na oścież. Biskup kazał otworzyć wszystkie, byśmy nie zabłądziły. Wyszedł, z miejsca zapakował nas do samochodu i wywiózł do Rybna.
Jota w jotę
Dom w ruinie, bez drzwi i okien, pokrzywy większe od nas. Zgadza się. Kościół tuż obok. Zgadza się – A pod jakim wezwaniem? – Świętego Bartłomieja. Zrzedły nam miny. – To chyba nie tu – szepnęłam biskupowi. Zobaczył nas miejscowy proboszcz. Zdziwił się, widząc biskupa spacerującego po polu z trzema dziwnymi mniszkami. – A może siostry wejdą do kościoła? – zaprosił. – Dobrze – odpowiedziałam, ale pomyślałam: Po co oglądać świętego Bartłomieja w głównym ołtarzu? Wchodzimy, a tu w centrum ukrzyżowany Jezus, Maryja, Jan. A nad nimi dwaj aniołowie. Ołtarz zamówił przed wojną jakiś dziedzic. Miał fanaberię, ściągnął go aż z Włoch. I to ten ołtarz ujrzała w swym proroctwie Faustyna. – Co wtedy czułyście? Płakałyście? – pytam siostry Scholastyki, która jako jedyna może wychodzić na zewnątrz klasztoru. – Każda chyba coś innego. Ogarnął nas ogromny pokój – opowiada. – Trafiłyśmy tu 29 września, w dzień Michała Archanioła. Przypomniałyśmy sobie, że Jezus obiecał Faustynie, że da nam właśnie Michała jako opiekuna. Hurra! Znalazłyśmy dom z „Dzienniczka”! Zamieszkałyśmy na zrujnowanej plebanii. I ta nazwa: Rybno. Jak symbol chrześcijaństwa. Mieszkamy tu już piąty rok. W centrum Polski, na skrzyżowaniu dróg północ–południe, wschód–zachód. A czerwone welony? To kolor męczeństwa, krwi. Faustyna dokładnie napisała, co nas czeka: prześladowanie, niezrozumienie, cierpienie.
Koniec świata
W Rybnie zamieszkały trzy siostry: Gertruda, Jana i Scholastyka. Dziś mieszka już siedem. Zaczęli przychodzić miejscowi. Pomagają, ile można. Przejęli się słowem: „Duch mój spocznie w klasztorze tym. Błogosławić będę szczególnie okolicy, gdzie klasztor ten będzie” („Dzienniczek”, 570). Gdy siostry kupowały w GS-ie poziomnicę i kosę, sołtys złapał się za głowę; Boże, baby się biorą za budowę! Koniec świata! I przysłał ludzi do pomocy.
– Ksiądz prosił, byśmy zajęły się scholą. Małe dzieci, od pięciu do dwunastu lat. A ja ostatnio przeczytałam w „Dzienniczku”: „Nagle ujrzałam gromadę dzieci, które na wiek więcej nie miały jak od pięciu do jedenastu lat”. Faustyna wszystko przewidziała! I to wtedy, gdy nas jeszcze nie było na świecie – cieszy się siostra Gertruda. Muszę odetchnąć. Spaceruję po sadzie. Czy to możliwe, by ta uboga chatka była zapisana w Bożych planach przygotowania świata na Paruzję? – myślę.
Dotykam drewnianych krat, które oddzielają nas od śpiewających nieszpory sióstr, wiercę się w skrzypiącej ławce, patrzę na zniszczoną podłogę starej plebanii. I zawstydzam się. A czy to możliwe, by betlejemska stajnia stała się centrum wszechświata? Coraz lepiej czuję, co przeżywał w Wilnie ksiądz Sopoćko, gdy ruda, piegowata Faustyna szepnęła mu w konfesjonale: „Znam księdza. Jezus opowiedział mi o księdzu”.
Ołtarz siostry dostały w prezencie. Jest przycięty, oryginalny nie mieścił się w kaplicy. Na nim barwny łowicki pasiak. – Przyniosła go nam kobieta i mówi: kiedyś chciałam go dać na pewien ołtarz, ale nie pasował. Może tu się nada? – A na jaki ołtarz pani go chciała dać? – spytały siostry. I okazało się, że miał trafić na ten sam ołtarz.
Ale dopiero teraz, gdy ołtarz trafił do Rybna i został spiłowany, obrus pasował jak ulał – śmieją się siostry. – Jezus zapowiedział, że to miejsce będzie łączyło niebo z ziemią. Gdy kiedyś nie miałyśmy siły zbierać siana, zesłał nam trąbę powietrzną, która sama je przesunęła. W tym miejscu uwierzy nawet niewierzący – myślę. – Gdy słyszę dwugodzinną opowieść o cudach związanych z tym malutkim domkiem, zastanawiam się, czy nie napisać książki „Niewiarygodne przygody sióstr w czerwonych welonach”.
Ale nie przygody i cuda są tu najważniejsze. Charyzmatem sióstr jest wypraszanie miłosierdzia dla świata i modlitwa za kapłanów. Wielu z nich, stojących na krawędzi, walczyło tu przy ołtarzu. I pozostawali w Kościele. – Jak mamy wypraszać miłosierdzie dla całego świata.
Jak przygotować świat na przyjście Jezusa? Nasza siódemka? Znamy swoje miejsce w szeregu. Same niczego nie możemy – zastanawia się siostra Gertruda. – Akcjami? Nie, Bóg nie działa przez akcje. I dotarło do nas: mamy zarażać ludzi ufnością. Same to dostrzegłyśmy: przyjeżdżają, zarażają się uśmiechem i przywożą innych. Tyle już tu widziałyśmy: uzdrowienia z nowotworów, uwolnienia z nałogów i złych duchów, nawrócenia. Ludzie wchodzą tu do klasztoru, a wychodzą z domu – dopowiada siostra Jana.
Siostry ściągają pioruny
– Nie wszystko jest zgodne ze wskazaniami Faustyny. Miałyśmy mieszkać w osobnych celach, a śpimy na piętrowych łóżkach – śmieją się mniszki. – Ale zaczynamy budowę klasztoru. – A ile macie pieniędzy? – Nic. Ale czy to nasz pomysł? To Jezus mówił o klasztorze. Jeśli zechce, znajdzie pieniądze. Wiesz, jak się żyje z takim nastawieniem, to niesamowicie uspokaja – siostra Gertruda patrzy mi w oczy.
Teoretycznie wiem. Ale zmieniam temat. – Jak przeżyłyście ostatnią srogą zimę? Oczekuję jakiejś w miarę racjonalnej odpowiedzi. – Modliłyśmy się, by było, czym palić w piecu. Oddałyśmy to Jezusowi. I wtedy piorun huknął w pobliski ogromny jesion. Uderzenie było potężne. Drzewo uratowało sąsiadów przed śmiercią, ale i tak spaliło im całą elektronikę. Jesion grzał nas całą zimę. O, i jeszcze zostało – siostra pcha taczkę z ogromną belą.
– Tu niebezpiecznie jest marzyć – śmieje się siostra Gertruda. – Jezus wyprzedza nas na każdym kroku. – A dlaczego do nas przyjechaliście? – pyta. – Zafascynował nas kolor waszych welonów. Biało-czerwone mniszki. Chciałem do tego dorobić jakąś ideologię – bąkam. Siostry śmieją się. – Wracajcie, kiedy chcecie – machają zza płotu. – Należycie już do rodziny. „

------------------------------------------------------

Wspólnota Siostr Służebnic Bożego Miłosierdzia w Rybnie :
http://misericordiadei.eu/

Parafia p.w.. św. Bartłomieja,Rybno
http://www.rybno.waw.pl/parafia.php

Wspólnota Sióstr Służebnic Bożego Miłosierdzia
Każdy poniedziałek to dzień pustyni – nie przyjmujemy gości.

W pozostałe dni zapraszamy od 10:00 do 18:00.
Czwartek jest wyłącznie dniem modlitwy.

Kontakt ze Wspólnotą jest tylko przez tę stronę oraz e-mail:poczta@misericordiadei.plpoczta@misericordiadei.eu, lub przez telefon domowy w Rybnie.

• Przepraszamy, ale nie jesteśmy w stanie odpisać na wszystkie listy i maile, które otrzymujemy. Zapewniamy, że Was samych, Wasze rodziny, Wasze intencje, cierpienia, problemy, radości oddajemy Bogu w naszych codziennych modlitwach. Zawierzamy Was wszystkich Bożemu Miłosierdziu.

• Wszystkich, którzy chcą podzielić się radością z otrzymanych łask, zachęcamy do przesłania świadectw pocztą tradycyjną lub e-mail.

----------------------------------------------------

M O D L I T W A Z A W I E R Z E N I A
J E Z U S O W I M I Ł O S I E R N E M U

Jezu Najmiłosierniejszy, mój Panie i Zbawicielu.
Wobec nieba i ziemi, świadom(a) swojej nędzy,
grzeszności i niewystarczalności,
oddaję się dziś zupełnie i całkowicie, świadomie i dobrowolnie
Twemu Nieskończonemu Miłosierdziu.
Ufając Twojej Miłosiernej Miłości
wyrzekam się na zawsze i całkowicie:
– zła i tego co do zła prowadzi
– demonów i wszelkich ich spraw i pokus
– świata i wszystkiego czym usiłuje mnie pociagać i zniewalać
– siebie i wszystkiego co buduje i zaspokaja mój egoizm i pychę.
Oddaję się Tobie Jezu, Najmiłosierniejszy Zbawicielu,
jako jedynemu mojemu Bogu i Panu,
jedynej miłości, pragnieniu i celowi mojego życia.
Z całą pokorą, ufnością i uległością
wobec Twojej Najmiłosierniejszej Woli
oddaję Ci siebie:
– moje ciało, duszę i ducha
– całą moją istotę
– życie w czasie i w wieczności
– przeszłośc, teraźniejszość i przyszłość
– rozum, uczucia i pragnienia
– wszelkie zmysły, władze i prawa
– wolę i wolność moją
– wszystko czym jestem, co posiadam i co mnie stanowi.
Nie zostawiam sobie nic, wszystko oddaję Twojej Świętej Woli
przez ręce Niepokalanej Matki Miłosierdzia.
Rozporządzaj mną jak chcesz, według Twojego Miłosierdzia.
Broń mnie i posługuj się mną
jako swoją wyłączną i całkowitą własnością.
Jezu, ufam Tobie!
Amen.

------------------------

M O D L I T W A Z A K O Ś C I Ó Ł I K A P Ł A N Ó W :

1052 O Jezu mój, proszę Cię za Kościół cały, udziel mu miłości i światła Ducha swego, daj moc słowom kapłańskim, aby serca zatwardziałe kruszyły się i wróciły do Ciebie, Panie. Panie, daj nam świętych kapłanów, Ty sam ich utrzymuj w świętości. O Boski i Najwyższy Kapłanie, niech moc miłosierdzia Twego towarzyszy im wszędzie i chroni ich od zasadzek i sideł diabelskich, które ustawicznie zastawia na dusze kapłana. Niechaj moc miłosierdzia Twego, o Panie, kruszy i wniwecz obraca wszystko to, co by mogło przyćmić świętość kapłana
– bo Ty wszystko możesz.

czwartek, 26 stycznia 2012

Przepiękna piosenka




W księgarni domu misyjnego jest do nabycia płyta ks. Waldemara
"Kapłani"
Polecam!!!

Zwycięstwo gdy przyjdzie, będzie to zwycięstwo Maryji

Zwycięstwo gdy przyjdzie, będzie to zwycięstwo Maryji


Bóg położył nie tylko jedną nieprzyjaźń, ale wiele, nie tylko pomiędzy Maryją i szatanem, ale pomiędzy potomstwem Najświętszej Dziewicy a potomstwem szatana. To znaczy, iż Bóg położył nieprzyjaźń i wewnętrzną odrazę między prawdziwymi dziećmi i sługami Najświętszej Panny a dziećmi i niewolnikami szatana. Nie miłują się oni wzajemnie i nie ma między nimi żadnej łączności wewnętrznej. Dzieci Beliala, niewolnicy szatana, miłośnicy świata - na jedno to bowiem wychodzi - prześladują dotąd i w przyszłości prześladować będą bardziej niż kiedykolwiek wszystkich, co należą do Najświętszej Dziewicy, podobnie jak ongiś Kain prześladował brata swego Abla, a Ezaw brata swego Jakuba, oni bowiem wyobrażają potępionych i wybranych. Ale pokorna Maryja zawsze odnosić będzie nad pysznym szatanem zwycięstwa i to tak świetne, iż wreszcie zetrze głowę, siedlisko pychy. Zawsze uda się Jej wytropić jego wężową złośliwość, rozładować jego grymasy piekielne, rozwiać jego zamysły diabelskie, i aż do końca wieków zabezpieczać swe wierne sługi przed uchwytem jego okrutnych łap. 
Ale moc Maryi nad wszystkimi szatanami rozbłyśnie przede wszystkim w czasach ostatecznych, kiedy to szatan czyhać będzie na Jej piętę, czyli na Jej pokorne sługi i wierne dzieci, które Ona wzbudzi do walki z nim. W oczach świata będą oni mali i biedni, poniżeni, prześladowani i uciskani, jak pięta w stosunku do innych członków ciała. Ale w zamian za to będą oni bogaci w łaski Boże, które im Maryja rozdawać będzie obficie, będą wielcy i wzniośli w świętości przed Bogiem, wyniesieni ponad wszelkie stworzenie, pomocą Bożą wspierani, iż piętą swej wespół z Maryją zmiażdżą głowę szatana i staną się sprawcami triumfu Chrystusa(...).

Wzniecać będą wszędzie ogień Bożej miłości

Lecz kimże będą owi słudzy, niewolnicy i dzieci Maryi? Będą oni ogniem gorejącym, wysłannikami Pana, którzy wszędzie wzniecać będą ogień Bożej miłości (Ps 104 [103], 3). Będą oni jako strzały ostre (Ps 127 [126], 4) w ręku mocarnej Maryi, by porazić Jej nieprzyjaciół. Będą to potomkowie pokolenia Lewi, dobrze oczyszczeni ogniem wielkich utrapień, mocno złączeni z Bogiem (1 Kor 6,17), niosący w sercu złoto miłości, w duchu kadzidło modlitwy, a w ciele mirrę umartwienia. Dla biednych i maluczkich będą oni wszędzie dobrą wonią Chrystusową (2 Kor 2,15-16), dla wielkich zaś, bogatych i pysznych tego świata będą wonią śmierci(...).

W prawej ręce krucyfiks, różaniec w lewej

Wiemy wreszcie, iż będą to prawdziwi uczniowie Jezusa Chrystusa, kroczący śladami Jego ubóstwa, pokory, wzgardy świata i miłości, uczący w czystej prawdzie wąskiej drogi Bożej, wedle Ewangelii świętej, a nie wedle zasad świata, bez względu na osobę, nie wyłączając, nie oszczędzając, ani słuchając lub lękając się jakiegokolwiek śmiertelnika, choćby najpotężniejszego. Będą mieli w ustach obosieczny miecz słowa Boże-go (Hbr 4,12; Ef 6,17), na barkach nieść będą zakrwawiony sztandar krzyża, w prawej ręce krucyfiks, różaniec w lewej, święte imiona Jezusa i Maryi na sercu, a skromność i umartwienie Chrystusowe w całym swym postępowaniu. Takimi będą ci wielcy ludzie, którzy powstaną, ale których na rozkaz Najwyższego urobi Maryja, aby rozciągnęli królestwo Jego nad włodarstwem bezbożnych, bałwochwalców i mahometan. Ale kiedy i jak się to stanie...? Bogu jedynemu wiadomo. My zaś milczmy, módlmy się, wzdychajmy i wyczekujmy: Exspectans exspectavi - z upragnieniem wyglądałem (Ps 40 [39],2).*

* Św. Ludwik Maria Grignion de Mont-fort, Traktat o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny, Warszawa 1996, s. 44-48.

niedziela, 22 stycznia 2012

Milion Węgrów na wiecu poparcia dla premiera Orbana

Milion Węgrów na wiecu poparcia dla premiera Orbana

 

Specjalnie dla Niezależnej.pl z Budapesztu Jan Pospieszalski relacjonuje przebieg ogromnej demonstracji poparcia dla premiera Victora Orbana. – To było coś niesamowitego. W marszu wzięły udział setki tysięcy Węgrów. Niektórzy mówią nawet o milionie. W Polsce takie tłumy widziałem tylko podczas papieskich mszy – mówi nam Jan Pospieszalski.
Jestem na jednej z głównych ulic Budapesztu, którą idzie wielotysięczna manifestacja. Na przodzie widać ogromny transparent z krótkim hasłem „Demokracja”. Jest niesamowicie barwnie, dominujące kolory to zieleń, biel i czerwień. Ludzie niosą transparenty i emblematy pokazujące skąd pochodzą, padają nazwy miast, wsi. Także w regionalnych strojach folklorystycznych. Jest dużo młodzieży. Rozmawiałem z wieloma ludźmi, którzy – jak mówią – przyszli dla Orbana, bo od dwóch lat, wreszcie czują, że są wolni. Młoda Węgierka z dziećmi tłumaczyła, że jest ciężko, panuje drożyzna, ale wierzy, że tylko ten rząd daje nadzieję na przyszłość.
Jest też bardzo dużo dojrzałych osób. Widziałem również człowieka z ogromnym krzyżem i wielu ludzi z różańcami. „To jest krucjata różańcowa. Modlimy się z intencji naszej Ojczyzny” – tłumaczyli. „Niech żyją Węgry, niech żyją wolne Węgry” – skandują ludzie.
Wśród setek flag węgierskich są również flagi polskie. Widziałem emblemat „Dziękujemy Polsce. Dziękujemy Litwie”. Każde wspomnienie, że jesteśmy z Polski wywołuje uśmiech, gratulacje, oklaski. Wszyscy powtarzają znane powiedzenie: Węgier Polak dwa bratanki, i do szabli, i do szklanki.
Przyznają, że wraca poczucie solidarności i godności. Uważają, że ostatnie dwa lata były zerwaniem ze starym systemem. Równocześnie boją się tego co robi Unia Europejska i kłamstw, które się pojawiają. „Wyszliśmy na ulicę, bo się z nimi nie zgadzamy” – tłumaczą. Starszy mężczyzna w błazeńskiej czapce mówił, że symbolizuje ona właśnie Unię Europejską, a różaniec symbolizuje te wartości, do których odwołujemy się Węgrzy. Nie ma Europy bez chrześcijaństwa, nie ma Węgier bez wartości chrześcijańskich.
Marsz przeszedł na Plac Koszuta. Od momentu, gdy czoło pochodu dotarło na miejsce przez dwie godziny trzeba było czekać, aż wszyscy uczestnicy dojdą pod parlament. Trudno oszacować ile osób wzięło udział w marszu, ale bez wątpienia były to setki tysięcy. To robi niesamowite wrażenie.
W trakcie rozmów z wieloma Węgrami podkreślali oni swoją dumę, godność narodową i dystans do krytyki jaka spotyka ich ze strony niektórych kół liberalnych w Unii Europejskiej. „Czujemy się Europejczykami, ale jesteśmy przede wszystkim Węgrami” – podkreślali.
http://niezalezna.pl/22163-tysiace-wegrow-w-marszu-poparcia-dla-orbana

Tutaj zobacz film z demonstracji


 

sobota, 21 stycznia 2012

Historia Różańca


Historia Różańca


Prof. Riccardo Barile
Historia różańca: od początków do jego aktualnej formy





Nie sposób dokładnie odtworzyć etapy, które doprowadziły do ukształtowania się aktualnej formy różańca. Możemy natomiast poznać przyczyny powstania tej modlitwy i czynniki, które wpływały na jej rozwój i rozumienie. 

Zauważmy najpierw, że modlitwa nieustanna często przybierała postać krótkiej formuły. Znana jest zachęta do powtarzania wezwań: «Boże, wejrzyj ku wspomożeniu memu, Panie, pośpiesz ku ratunkowi memu!» (Ps 70 [69], 2: Kasjan, Conf. 10, 10), lub napominanie: «Żyjcie Chrystusem» (św. Atanazy Aleksandryjski, Żywot św. Antoniego, 91, por. wyd. polskie, Warszawa 1987), które dało początek hezychazmowi.

Powtarzanie formuł doprowadziło do modlitwy numerycznej, bowiem samo powtarzanie, połączone z nieokreślonym czasem oczekiwania rodzi niepokój, podczas gdy konkretna liczba wyznacza kres i daje poczucie spełnienia.

Modlitwa numeryczna wiodła ku zastanawianiu się nad sensem liczby: ile występuje formuł oraz do czego odnosi się ta liczba? W tej dziedzinie punktem odniesienia był Psałterz. Pojawił się też zwyczaj zastępowania Psalmów określoną ilością krótkich formuł. Praktyka ta upowszechniła się zwłaszcza wówczas, gdy rosnąca liczba modlących się nie miała dostępu do Psałterza. Tak więc zaczęto zastępować Psałterz 150 formułami modlitewnymi, lub też zamiast godzin kanonicznych odmawiano określoną ilość «Ojcze nasz» i «Zdrowaś, Mario». «Qui non potest psallere debet patere» (Kto nie może recytować Psalmów, niech odmawia «Ojcze nasz») — mówi włosko-łacińskie powiedzenie (por. Meersseman, Ordo fraternitatis III, pp. 1444-1445).

Wraz z rozwojem modlitwy numerycznej zaczyna się zwracać uwagę na «tajemnice» Chrystusa. Widoczne już u Ojców Kościoła nabożeństwo do człowieczeństwa Chrystusa, zdaniem niektórych, miało zrodzić się z adoracji krzyża w Wielki Piątek, wzbogacanej przez elementy uczuciowe i maryjne. W odniesieniu do różańca z owych trzech elementów — tajemnice Chrystusa, wymiar maryjny, wydźwięk uczuciowy — interesują nas dwa: psałterze maryjne oraz medytacje nad życiem Chrystusa.

Psałterze maryjne zaczęły się pojawiać w XII w. w niektórych wspólnotach cysterskich w związku ze zwyczajem dodawania do Psalmów antyfony maryjnej. Stąd zrodziła się tendencja do wydawania samych antyfon i tworzenia psałterzy maryjnych. Jeden z nich, przypisywany św. Anzelmowi z Aosty (zm. 1213 r.), zawiera 150 antyfon rytmicznych, pochodzących od wybranego wersetu Psalmu.

Jeśli chodzi o medytacje, to pewną antycypację struktury różańca znajdujemy w Medytacjach o radościach Najświętszej Maryi Panny cystersa Stefana z Sallay (zm. 1252 r.), który proponuje praktykę modlitwy zawierającej rozważanie piętnastu «radości» Maryi, podzielonych na trzy części. Choć liczba 15, a także owe «radości» łączą ten tekst z różańcem, to jednak skomplikowana i obszerna forma różni obydwie modlitwy. Bliższe duchowi różańca były Meditationes vitae Christi z początków XIV w., pierwotnie przypisywane św. Bonawenturze, a obecnie Janowi de Caulibus. Medytacje nad życiem publicznym Jezusa rozpoczynają się od Jego chrztu, a kończą na Ostatniej Wieczerzy (rozdz. 16-73). Wiele uwagi poświęca się w nich obecności Maryi: o Jej błogosławieństwo prosi Jezus przed rozpoczęciem działalności publicznej i otrzymuje odpowiedź: «Idź! Z błogosławieństwem Ojca i moim»; Jej też podczas wieczerzy w Betanii (rozdz. 72), choć «Pismo o tym nie mówi», Chrystus objawia nieuchronność męki i Jej ukazuje się po zmartwychwstaniu (rozdz. 82), pozdrawiając Ją słowami: Salve, sancta parens. Jeszcze większy wpływ na kształtowanie się różańca miało dzieło Vita Jesu Christi e quattuor Evangeliis et scriptoribus orthodoxis concinnata lub Żywot Jezusa Chrystusa Ludolfa z Saksonii (zm. 1377 r.), opublikowany w Strasburgu w 1474 r., który w krótkim czasie osiągnął liczbę osiemdziesięciu ośmiu wydań łacińskich. Jego autor, dominikanin, później kartuz, poprzez obszerny schemat (poczynając od zrodzenia Słowa aż do paruzji), przy użyciu cytatów zaczerpniętych z Ojców Kościoła oraz z autorów średniowiecznych, z modlitewnym zakończeniem każdego rozdziału, przyczynił się do trwałego zakorzenienia w modlitwie osobistej odniesień do tajemnic Chrystusa.

Zmieniały się również formuły tej modlitwy. Na początku najczęściej odmawianą była «Ojcze nasz», jako że modlitwę tę można było powtarzać i odliczać. Później, z różnych powodów — w tym dzięki przetłumaczeniu na łacinę Akathistos ok. IX w. — zaczyna przeważać użycie Ave, jak zaświadczają św. Piotr Damiani (zm. 1072 r.) oraz synod paryski (ok. 1200 r.), który do Pater noster i Credo dołączył Ave, jako modlitwę codzienną, zalecaną ludowi (PL 145, 564; Mansi 22, 681). W ten sposób ukształtował się «różaniec», składający się z 50 Ave, oraz «Psałterz», zawierający 150 Ave, który już w XIII w. był odmawiany przez pojedyncze osoby i grupy, jak beginki z Gandawy.

Jeśli chodzi o samą «koronkę», w starożytności Palladius opowiada o niejakim Pawle, który codziennie powtarzał 300 formuł zbierając tyleż kamyczków i odrzucając jeden z nich po odmówieniu każdej modlitwy (por. Storia lausiaca 20, 1). Później posługiwano się sznurem z zawiązanymi na nim węzłami. Jak się przypuszcza, rozpowszechnił się najpierw w Hiszpanii, a wzorowany był na sznurze subha lub tashbě, który muzułmanom służył i nadal służy do odliczania 99 imion Boskich oraz do podtrzymywania pamięci o Imieniu (dikr). Nie można udowodnić tego twierdzenia, lecz piękne jest samo przekonanie, że może ono być prawdziwe. Wśród chrześcijan Wschodu upowszechniła się podobna koronka ze sznurka lub z wełny, nazywana kombológion lub komboskoínon (kombos po grecku oznacza węzeł).

W końcu ważny był też wpływ teatru jako formy animacji liturgicznej, a następnie jako sposobu przedstawiania tajemnic wiary poza liturgią. Zaowocował on na płaszczyźnie wyobrażeniowej modlitwy medytacyjnej i w wizualnym odniesieniu do różańca na obrazach lub ilustracjach książkowych.

Połączenie wszystkich tych elementów wymagało takiej metody modlitwy, która mogłaby je uprościć i zharmonizować. Dokonało się to za sprawą trzech ważnych, niezależnych od siebie inicjatyw.

Pierwszą z nich był podział Psałterza 150 Ave na 15 dziesiątków, z których każdy poprzedzony był jednym Pater noster (w tym czasie Ave nie zawierało aktualnej drugiej części ani tematów do medytacji). Pomysł ten przypisuje się kartuzowi Henrykowi Egherowi z Kalakaru (zm. 1408 r.) (zdaniem niektórych — lecz nie jego samego — była to sugestia Matki Bożej). Zabieg ten okazał się bardzo trafny, ponieważ zachowywał liczbę 150 — Psałterz — i dzielił całą długą modlitwę według schematu dziesiątkowego, najbardziej oczywistego ze wszystkich, bo bazującego na liczbie palców u rąk.

Drugi zabieg był zasługą kartuza Dominika z Prus (zm. 1460 r.), który wychodząc od różańca składającego się z 50 Ave, do każdego dołączył inne wezwanie skierowane do imienia Jezusa, tworząc w ten sposób jeden ciągły różaniec, złożony z 50 Ave i 50 wezwań, zainspirowanych książeczką, która streszczała Żywot Jezusa Chrystusa Ludolfa z Saksonii. Taki różaniec był odzwierciedleniem i doskonałą równowagą rytmu, i być może absolutną harmonią. Faktycznie, nie zastępował on ani liturgii, ani Pisma; łączył inspirację modlitwy numerycznej z medytacją tajemnic Chrystusa; odwoływał się do tego, co poruszając człowieka, mogło rozbudzać pobożność (14 «dopowiedzeń» odnoszących się do dzieciństwa, 23 do męki, tylko 7 do chwały); pozostawał otwarty na całe życie Chrystusa dzięki 6 «dopowiedzeniom» odnoszącym się do działalności publicznej Jezusa, którego: «Jan ochrzcił w Jordanie, wskazując na Niego jako na Baranka Bożego, który pościł przez czterdzieści dni na pustyni i którego szatan trzykrotnie kusił, który zgromadziwszy uczniów, głosił światu królestwo niebieskie, który przywracał wzrok niewidomym, uzdrawiał trędowatych, leczył sparaliżowanych i wyzwalał opętanych. Jego stopy Maria Magdalena obmyła swymi łzami, wytarła włosami, całowała je i namaściła, On wskrzesił Łazarza, od czterech dni leżącego w grobie, i innych zmarłych».

Jednak najważniejsza decyzja została podjęta przez bretońskiego dominikanina Alaina de la Roche (zm. 1475 r.), który doprowadził do ostatecznego ustalenia formy różańca, czyniąc z niego także narzędzie duszpasterskie. W tym celu pomiędzy rokiem 1464 a 1468 założył pierwsze bractwo, zatwierdzone przez zakon dominikański 16 maja 1470 r. Chodzi tu o starodawne bractwa, które Alain de la Roche ożywił, zalecając im modlitwę Psałterza maryjnego, a przez swe kazania odnowił ich ducha i napełnił nową energią. Wszystko to sprawiło, że nieustannie rozwijała się ta modlitwa, która gdyby tych bodźców była pozbawiona, być może wygasłaby wraz ze śmiercią jej inspiratorów. Alain de la Roche znał i zalecał wiele rodzajów różańców i psałterzy: z Pater noster lub z Ave, typowo chrystologicznych bądź typowo maryjnych, z «dopowiedzeniami» i bez nich. Najbliższy był mu jednak ten z piętnastoma dziesiątkami i piętnastoma modlitwami Pater noster, odmawianymi, zgodnie z przekonaniem niektórych, aby uczcić rany męki Chrystusowej, których liczba miała sięgać 5475, czyli 15 razy 365 dni roku. Alain de la Roche obstawał przy formule Psałterza — każdego dnia członkowie bractwa mieli odmawiać 150 formuł i unikać, w miarę możliwości, nazwy «różaniec», która wówczas brzmiała zbyt światowo. Wśród licznych propozycji Alaina de la Roche znajdował się także znany nam dzisiaj różaniec, jako «Modlitwa skierowana wprost do Chrystusa. I tak pierwsze pięćdziesiąt Ave odmawia się dla uczczenia Chrystusa Wcielonego, drugie — Chrystusa, który cierpi mękę, trzecie na chwałę Chrystusa, który zmartwychwstaje, wstępuje do nieba, zsyła Parakleta, który zasiada po prawicy Ojca i który przyjdzie sądzić» (Apologia 14, 20). W końcu Alain de la Roche czyni z Psałterza maryjnego modlitwę doskonałą, wywodząc jego pochodzenie z modlitwy mnichów, Ojców Kościoła, apostołów i od samej Maryi Dziewicy, która w sposób szczególny powierzyła go św. Dominikowi. To ostatnie twierdzenie jest wielkim błędem historycznym, lecz ukazuje zdolności Alaina, który wprowadził taką właśnie interpretację do całej ikonografii, i nie tylko do niej.

W jaki sposób ustaliła się forma modlitwy różańcowej, która za czasów Alaina de la Roche nie posiadała jeszcze jednolitej, znanej nam dziś postaci? Był to proces zarazem spontaniczny, jak i świadomie zorganizowany, na który złożyły się: propozycja Alaina de la Roche, by wydzielić trzy części i piętnaście dziesiątków; impuls unifikacyjny, pochodzący od modlącej się wspólnoty; zastosowanie schematu i konieczność przyjęcia jednego kryterium doboru tajemnic; stabilizacja, która nastąpiła po początkach tak bogatych w różnorodne doświadczenia; odniesienie do sposobu zyskiwania odpustów, a w końcu klimat kontrreformacji, która opowiadała się za ładem w modlitwie.

Tajemnice różańca są dziś prawie takie same jak w ksylografii Franciszka Domenecha z 1488 r. i w tradycji hiszpańskiej. W Wenecji w 1521 r. Alberto da Castello wydał Różaniec Najchwalebniejszej Maryi Panny, w którym utrzymał 150 «dopowiedzeń», lecz połączył medytację z odmawianiem Pater noster, nazywając je «tajemnicami», a zatem opowiadając się za układem, który obowiązuje do dzisiaj. Trzeba zauważyć, że publikacja ta traktuje jeszcze różaniec jako modlitwę o charakterze «wizyjnym», zawiera bowiem 165 obrazów, po jednym dla każdego Pater noster i Ave.

Stanowisko w tej sprawie zajął też św. Pius V, przede wszystkim w bulli Consueverunt (17 września 1569 r.), gdzie czytamy, że «różaniec bądź Psałterz Najświętszej Dziewicy» jest «formą modlitwy», w której Maryja «czczona jest w 'Pozdrowieniu anielskim', powtarzanym sto pięćdziesiąt razy, zgodnie z liczbą Psalmów Dawida, przeplatanym po każdych dziesięciu Ave modlitwą Pańską oraz medytacjami, które obrazują całe życie Pana naszego Jezusa Chrystusa». Aby poprawnie odczytać ten fragment, pamiętajmy, że nie pojawia się tu lista tajemnic, nie mówi się o «dopowiedzeniach», lecz wspomina się Psałterz; medytacja, jak się wydaje, jest związana z modlitwą Pater noster (zgodnie z wcześniejszą formułą Alberta da Castello) i obejmuje «całe» życie Chrystusa.

Należy podkreślić, że od Alaina de la Roche poczynając, po czasy późniejsze, uwzględniając także opinię Magisterium, przez medytację coraz częściej rozumie się modlitwę myślną — stąd bierze się schemat medytacyjnego powtarzania słów — a rzadziej powtarzanie wyłącznie ustami, zgodnie z sentencją: «os iusti meditabitur sapientiam — usta sprawiedliwego głoszą mądrość» (Ps 37 [36], 30). Ponadto dokumenty papieży, aż do Leona XIII, opisują różaniec przede wszystkim jako sposób uzyskiwania odpustów. W końcu odniesienie do Psałterza staje się coraz rzadsze, a po śmierci Alaina de la Roche bractwo z Kolonii zredukowało obowiązek odmawiania 150 formuł z codziennego do tygodniowego i zatwierdziło podział na pięćdziesiątki.

Utrwalona formuła, o której wyżej mowa, przetrwała aż do dnia dzisiejszego, z zachowaniem «dopowiedzeń» na obszarach anglosaskich. Reszta to upiększenia, które nie muszą być powielane — jak «różaniec mistyczny wspaniałych darów i łask, którymi Bóg obdarzył błogosławioną Marię Magdalenę» autorstwa kartuza Lansperga (zm. 1539 r.) lub elementy zmienne, które nie naruszają samej struktury różańca, bądź elementy związane z historią jego zastosowania w duszpasterstwie. Paweł VI w Adhortacji apostolskiej Marialis cultus dopuszczał istnienie «pobożnych praktyk, które czerpią moc z różańca» (por. n. 51), lecz nie zmieniają nic w jego strukturze. Ostatnio opublikowany List apostolski Rosarium Virginis Mariae, sięgając do źródeł, proponuje zastosowanie, raz jeszcze pewnych elementów dotyczących metody modlitwy («dopowiedzenia», ale nie tylko) oraz treści (tajemnice światła).


za: www.xwaldemar.alluluja.pl

niedziela, 15 stycznia 2012

Sparaliżowana dziewczyna została uzdrowiona podczas objawienia

Sparaliżowana dziewczyna została uzdrowiona podczas objawienia


16 letnia Silvia Busi bardzo poważnie zachorowała, pomimo to wszystkie wyniki badań były w normie. Minęło zaledwie kilka dni, gdy Włoszka znalazła się na wózku inwalidzkim, nie mogąc poruszać nogami. Dziewięć miesięcy póżniej choroba Sylvii zniknęła równie szybko jak się pojawiła. Stało się to w Medjugorje podczas objawienia jakie miał widzacy Ivan Dragicević. „Największym z darów jakie otrzymałam jest dar wiary” – mówi Silvia.


Choroba, która przyszła nagle i spowodowała wielomiesięczny paraliż, równie nagle odeszła. Gdy Silvia miała 16,17 lat zaszły w jej życiu drastyczne zmiany.
Silvia Busi
Przez 9 miesięcy, od października 2004 roku, uczennica z Padwy we Włoszech, była unieruchomiona na wózku inwalidzkim. Nie mogła chodzić ani nawet poruszać nogami. Czas jej kalectwa zakończył się w czerwcu 2005 roku na Wzgórzu Objawień w Medjugorje, gdy wstała i zaczęła chodzić po objawieniu jakie miał Ivan Dragicević.
„Do początku października 2004 roku byłam zwyczajną dziewczyną chodzącą do szkoły. Miałam przyjaciół, tańczyłam, pływałam. Nagle w przeciągu kilku dni wszystko się skończyło, choć testy medyczne na to nie wskazywały.” – mówi Silvia Busi podczas niedawnego spotkania modlitewnego we Włoszech.
„Od czasu, gdy znalazłam się na wózku inwalidzkim, moja rodzina i ja przeszliśmy przez trudne i bolesne chwile. Podczas tych miesięcy zaczęłam tracić na wadze, choroba postepowała, ograniczając moje życie coraz bardziej, prowadząc do psychicznego załamania.”
Od początku matka Silvii kierowała się ku wierze jako jedynej drodze rozwiązania problemów córki. Byli rodziną katolicką, ale Silvia mówi, że uczęszczała na niedzielną Mszę św. tylko z przyzwyczajenia:
„ Naszą siłą była moja mama. Gdy nie znalazła rozwiązania u lekarzy, zwróciła się do księdza, który był bardzo oddany jednej z maryjnych grup modlitewnych. Zaczęliśmy przychodzić do wspólnoty w każdy piątek, modlić się na Różańcu, uczestniczyć we Mszy św.i Adoracji Najświętszego Sakramentu. Towarzyszyłam moim rodzicom choćby z tego względu, że nie mogłam zostać w domu sama.” – mówi Silvia Busi.
W maju, miesiącu poświęconym Matce Bożej, moja mama postanowiła uczestniczyć w spotkaniach codziennie, nie tylko w piątki i brać udział co najmniej w Rożańcu i Mszy Świętej. Na początku nie było to dla mnie łatwe, lecz po paru tygodniach zaczęłam odczuwać potrzebę, by tam pojść, ponieważ tylko tam mogłam uzyskać trochę ukojenia. Nie mogąc robić tego, co moi rówieśnicy, tu czułam się lepiej.
Decyzja Silvii o wyjeździe do Medjugorje byla równie natychmiastowa jak jej choroba i póżniejsze uzdrowienie:
„ 20 czerwca, moja fizioterapeutka powiedziala, że w przyszlym tygodniu będzie towarzyszyła swojej mamie w wyjeździe do Medjugorje. Zapytałam czy mogłabym z nimi pojechać i po trzech dniach, wraz z moim ojcem, byłam w autokarze jadącym do Medjugorje. Przyjechaliśmy rankiem 24 czerwca, w święto św.Jana Chrzciciela – jednocześnie rocznicę pierwszego objawienia.” – mówi Silvia Busi do uczestników spotkania modlitewnego.
Gdy Silvia usłyszała, że widzący Ivan Dragicevic będzie miał wieczorem objawienie, szybko zdecydowała, że chce w nim uczestniczyć, chociaż myślała, że niemożliwe jest wniesienie jej wózka inwalidzkiego na szczyt Wzgórza Objawień. Znaleziono rozwiazanie – dziewczyna została wniesiona na szczyt wzgórza, gdzie przybyla o godz. 20ej, dwie godziny przed objawieniem.
„Wspominam to jako moją pierwsza modlitwę sercem. Te dwie godziny upłynęły mi bardzo szybko. Siedzący obok mnie lider naszej grupy powiedział mi bym zwróciła się do Matki Bozej ponieważ niedługo przybędzie by nas wszystkich wysłuchać. Poprosiłam Ją o siłę by w spokoju zaakceptować moje życie na wózku inwalidzkim, ponieważ miałam siedemnaście lat i wizja przyszłości mnie przerażała.”
W tym miejscu 24 czerwca 2005 r.
Ivan Dragicević miał objawienie Matki Bożej

„Podczas objawienia jakie miał Ivan, po mojej lewej stronie widzialam światlo: białe, piękne, bardzo silne i wyraziste, ale byłam w stanie patrzeć w jego stronę, gdyż nie oślepiało mnie. Gdy je zobaczyłam, zlękłam się i spuściłam wzrok by na nie nie patrzeć, ale jednocześnie emanowało dobrocią i przyciagało moje spojrzenie. Tak więc podczas objawienia, kątem oka cały czas na nie patrzyłam” – mówi Silvia Busi.
Po objawieniu, ludzie, którzy znosili dziewczynę, niechcący upuścili ją. Silvia upadła na twarde skały, lecz zupełnie tego nie odczuła. W tym momencie została uzdrowiona.:
„Zapamiętałam ten upadek jakbym była na miękkim materacu, nie na tych ostrych i twardych skałach.Pamietam również bardzo słodki głos, który mówił do mnie i uspakajał mnie. Po paru minutach otworzyłam oczy. Mój ojciec płakał. Pierwszy raz od 9 miesięcy miałam czucie w nogach, czułam, że moge sie na nich oprzeć. Potem powiedziałam do mojego ojca : Jestem uzdrowiona, mogę chodzić!”
„ Zobaczyłam przed soba wyciągniętą rękę. Chwyciłam ją i stanęłam na nogach jakby to była najbardziej naturalna rzecz. Wybuchnęłam płaczem, ponieważ to mnie przerosło. Nigdy nie przypuszczałam, że spotka mnie cos takiego. Potem zaczęłam iść. Moje nogi były bardzo słabe, ale byłam przekonana, ze nie upadnę, ponieważ czułam jakieś niewidzialne sznurki, które mnie podtrzymywały i miałam pewność, że nic mi sie nie stanie.”
Następnego ranka, o godzinie 5., Silvia wspinała sie na górę Krizevac, by odprawić Drogę Krzyżową ze swoją grupą. Gdy wróciła z Medjugorje okazalo się, że z jej choroby pozostały jedynie napady drgawek.
Równiez one zniknęły, dzięki kolejnemu wydarzeniu związanemu z Medjugorje:
„Zdarzały się jeszcze ataki choroby, ale dzięki Bogu minęły. Na początku były prawie niedostrzegalne, lecz potem powtarzały się wiele razy w ciagu dnia. Na spotkanie modlitewne przyjechał o. Ljubo Kurtovic, zakonnik z Medjugorje i powiedzial mi, abym dziękowała i wychwalała Boga za dar, który On mi ofiarował.” – mówi Silvia Busi.
Wczesniej Silvia oddawała się modlitwie różańcowej i głosiła świadectwo. Myślała, ze nastąpilo całkowite uzdrowienie, lecz tak nie bylo:
„Zanim odeszłam, o. Ljubo modlił się nade mną, pobłogosławił mnie i parę dni pózniej wszystkie napady zniknęły. Po roku przestałam brać leki i teraz, dzieki Bogu, wszystko jest w porządku.”
Chociaż Silvia Busi jest zupełnie zdrowa, nie przestaje doceniać największego daru jaki otrzymała:
„ Największym darem jaki Bóg dał mi i mojej rodzinie jest odkrycie na nowo Jego łaski, wiara i nawrócenie. Droga ta jest bardzo długa. Dopiero rozpoczęliśmy naszą wedrówkę a trwać ona będzie przez całe życie. Napotykamy wiele trudności, nikt nie jest od nich wolny, ale z pomocą wiary i modlitwy możemy je przezwyciężyć i wytrwać.” – mówi Silvia.
„Wraz z nawróceniem Bóg rozpalił jakby ogień we mnie. Lecz tak jak płomień podsyca się drewnem tak wiara karmi się modlitwą – poprzez Mszę Świętą, Adorację Eucharystyczną, Różaniec, czytanie Pisma Świętego, post i spowiedź przynajmniej raz w miesiącu. Dzięki temu ogień nigdy nie zgaśnie, nawet jeśli powieje wiatr.”
„Dla mnie jest to coś najważniejszego i najpiękniejszego w życiu.Modlę się z całego serca, by codzennie doświadczać więcej milości Boga i Maryi. Miłość ta jest wszechogarniająca i jednakowa dla każdego z nas.”
źródło: medzjugorje.blogspot.com
Tłumaczyła:Hanna