piątek, 26 sierpnia 2011

Pożegnanie ks. Henryka

Uwaga!

W niedziele 28.08.2011 o godz. 14.00 pożegnanie ks. Henryka i br. Leonarda

14.00 Msza święta


Podziękujmy im wszyscy razem za te lata wspólnej drogi do Pana,
za ich ogromne serca, dobre słowa i wielką miłość.

Zapraszamy!


środa, 24 sierpnia 2011

NAJPIĘKNIEJSZA MSZA MOJEGO ŻYCIA


NAJPIĘKNIEJSZA MSZA MOJEGO ŻYCIA 
/ S.EMMANUEL/ 

Bóg chory z miłości. 

Chcąc przyjrzeć się tej wielkiej tajemnicy, jaką jest Msza św., posłużmy się obrazem, który może przemówić do naszej wyobraźni. Pamiętajmy jednak, że każdy obraz jest niedoskonały. 
Msza św. Jest spotkaniem dwóch „chorych”. Istnieją różne rodzaje chorób. Mówimy np. że ktoś jest „chory z zazdrości”, albo bardziej potocznie, że „na coś zachorował” Msza św. Jest spotkaniem dwóch istot. Pierwszą z nich jest Bóg, który w swym Synu – Jezusie przychodzi na ołtarz. Bóg jest chory z miłości. Chory z miłości? To bardzo dobra choroba. Człowiek zakochany czyje się najszczęśliwszym z ludzi pod warunkiem, że jego umiłowana także go kocha. Gdy zaś umiłowana nie odwzajemnia jego uczucia wielki ból tego człowieka może przypominać nawet zstąpienie do piekieł. Bóg, chory z miłości do nas, przychodzi na ołtarz, przynosząc niezliczone dobra niebios: bezgraniczne miłosierdzie, dary, łaski, błogosławieństwo i wiele innych dobrodziejstw. Ma tylko jedno pragnienie: przekazać nam całe to dobro, bo tak bardzo nas kocha. Każdy zakochany pragnie tylko jednego: dzielić swą miłość z tą osobą, którą kocha. Owa wymiana miłości jest największą radością, jakiej może zaznać ludzkie serce. 
U stóp ołtarza, przed Bogiem stoi inny chory. Choruje on na brak światła, brak poznania, brak miłości. Ów brak miłości zniekształcił go, wyniszczył, sprawił, że w jego duszy ledwo tli się iskra życia…To człowiek z chorym sercem, chory, bo oszukany, chory bo zniszczony moralnie, chory bo głodny i spragniony . ten człowiek stojący przed ołtarzem przedstawia całą ludzkość, ludzkość chorą na brak Boga, na brak nieba. 
Obraz dwóch chorych stojących naprzeciw siebie jest bardzo mało stosowany , gdy mówimy o Bogu. Może jednak pozwoli trochę lepiej zrozumieć tę tajemnicę. Ci dwaj chorzy, cierpiący na zupełnie inne choroby, będą przynosić sobie ulgę w czasie Mszy św. Bóg w swoim Synu – Jezusie, będzie mógł wreszcie dać siebie przybliżającemu się do Niego człowiekowi. Będzie mógł wyrazić całe swoje pragnienie, pragnienie miłości i zaspokoić je 
„Pragnę” – mówi Jezus na krzyżu. A człowiek pozostający jakby w głębi lochu, odczuwający pustkę w sercu, otrzyma wszystko to, czego najbardziej pragnie, a czego szukał na próżno w supermarketach, mass mediach, sex shopach, dyskotekach czy pogoni za zyskiem jednym słowem we wszystkich zwodniczych obietnicach dzisiejszego świata. Przybliży się do prawdziwego dobra, które pochodzi od miłującego Ojca niebieskiego. 



Matka Boża z Medjugoria dużo mówi o Mszy św. Przyszła do Medjugoria po to, by doprowadzić nas do Mszy, tzn. do swojego Syna – Jezusa żywego a poprzez Niego – do Ojca. Maryja mówi do nas za pośrednictwem 6 widzących. Ukazuje się 25 min przed Mszą św. Nie jest to przypadek. Nawiedzając nas tuż przed Mszą, Maryja oczyszcza nas i sprawia, że stajemy się piękni jak Ona. Potem zabiera nas ze sobą na Mszę św., abyśmy razem z Nią przeżywali to spotkanie z Jezusem żywym. Maryja niestrudzenie powtarza, jak wielki jest znaczenie Mszy św. Mówi: „Drogie dzieci…Msza św. Jest największą modlitwą Boga. Nigdy nie zdołacie pojąć tej wielkości” „Moje dzieci! Pragnę, aby Msza św. Była dla was prezentem dnia. Oczekujcie jej, pragnijcie, by się zaczęła. Podczas Mszy św. Sam Jezus daje wam siebie. Wyczekujcie więc chwili, w której zostaniecie oczyszczeni”. 
Patrzenie na Matkę Bożą jest dla 6 –ga widzących czymś wspaniałym. 4 dnia objawień mały Jakov, wypytywany na wszystkie strony przez O.Jozo uczynił godną uwagi refleksję. Miał wtedy niespełna 10 lat i bardzo przeżywał niezwykłe spotkania z Gospą. O.Jozo spytał go: „Co byś zrobił, gdyby twoja mama zabroniła ci pójść na górę na spotkanie z Gospą?” Chłopiec odp.: „Może mi zabraniać, może mnie bić, robić co chce, może mnie nawet zabić, ale nic mi nie przeszkodzi pójść na górę, by zobaczyć się z Gospą” „A dlaczego tak mówisz? – zapytał Ojciec Jozo. 
„Gdyby Ojciec JĄ widział…Jaka jest piękna! Nigdy nie widziałem nikogo piękniejszego od Niej. Teraz, kiedy Ją widziałem, mógłbym spokojne umrzeć, chociaż mam dopiero 10 lat”. 
My którzy nie widzimy matki Bożej, nie możemy sobie wyobrazić, czym jest Jej widok dla oczu i serca tych, którym Ona się ukazuje. A jednak Maryja powiedziała do widzących: „Moje aniołki /na początku tak ich nazywała/ gdybyście mieli do wyboru zobaczyć Mnie w czasie objawienia, albo iść na Mszę św.. powinniście zawsze wybrać Mszę”. To oczywiste. Bardzo dobrze jest widzieć Matkę Bożą, ale nie jest ona Bogiem. W czasie każdej Mszy św. Otrzymujemy o wiele więcej, niż gdybyśmy mieli objawienie Matki Bożej. Mówi Ona o tym bardzo jasno. Woli, żeby widzący byli na Mszy niż spotkali się z Nią. Jedynym celem Jej przyjścia jest bowiem pociągnięcie nas do Serca Jej Syna – Jezusa. 
Tak celem objawień jest przybliżenie nam Mszy św. Maryja oddaje nas w ramiona Jezusa żywego, przychodzącego na ołtarz. Mówi: „Drogie dzieci! Kiedy idziecie na Mszę św. Wasza droga od domu powinna być czasem przegotowania do Mszy…Nie wychodźcie z kościoła bez odpowiedniego dziękczynienia”. Matka Boża prosi, byśmy przygotowywali się do Mszy św. przez godzinę. Nie znaczy to oczywiście, że trzeba przez godz. Klęczeć z rozkrzyżowanymi ramionami mówiąc: „Panie idę na Mszę , chcę się skupić” Ale patrzcie: gdy mamy się spotkać z osobą, którą bardzo kochamy, staramy się ładnie ubrać, wyglądać jak najlepiej, by sprawić jej przyjemność. Jesteśmy niezwykle ożywieni na myśl o spotkaniu z tą tak drogą nam osobą. Potem przygotowujemy w naszym sercu rozmowę, a może nawet zabieramy na spotkanie jakiś prezent. W naszym sercu spotkanie to trwa i wypełnia nas radość. Odmierzamy czas: jeszcze godzina, jeszcze 40 min, jeszcze pół godz…nareszcie! Już za 5 min on /ona/ przyjdzie. Oto jak powinniśmy przygotowywać się do Mszy św. 
Vicka i Miriana mówiły mi niedawno o tym, w jaki sposób Matka Boża uczyła je na początku objawień przeżywać Mszę św. Mówiła do nich: „drogie dzieci, gdy wybieracie się na Mszę św. Przychodźcie do kościoła trochę wcześniej, aby przygotować wasze serce na przyjęcie Jezusa, zamiast przychodzić w ostatniej chwili, tak jak to często czynicie /Gospa jest uprzejma bo nie mówi spóźniacie się/ . A po Mszy zamiast od razu wychodzić, tak jak to zwykle robicie, pozostańcie dłużej w kościele aby porozmawiać z moim Synem Jezusem, któy jest w waszym sercu. Wtedy drogie dzieci, pozwolicie Bogu dokonać o wiele więcej cudów w waszym życiu i będzie wśród was mniej chorych”. 

„NIECH MSZA SWIĘTA BĘDZIE DLA WAS ŻYCIEM” 

Widzimy, że gdy Matka Boża mówi o Mszy św. powierza nam to, co jest dla Niej najważniejsze. Mówi: „Drogie dzieci! Wzywam was do aktywniejszej modlitwy i uczestnictwa we Mszy św. Pragnę by Msza była przeżyciem Boga” Zwraca uwagę, że podczas Mszy jesteśmy „nieświadomi” „zasnęliście w modlitwie” wiele razy powtarzała te słowa:„Drogie dzieci, nie zdajecie sobie sprawy /jesteście nieświadomi/.”Jest to źródłem Jej smutku. Wyobraźcie sobie, że wchodzicie do pokoju, w którym przebywa jakaś naprawdę niezwykła osoba, ale z jakiegoś błahego powodu /macie czarne okulary, za długą grzywkę, która zasłania wam oczy, czy zatkane uszy/ w ogóle tej osoby nie zauważacie. Spędzacie godzinę w odległości metra od niej i wychodzicie stamtąd, jakbyście byli ślepi i głusi. Nic się nie zdarzyło. Byliście nieświadomi obecności tej osoby, która chciała przekazać wam tyle dobrodziejstw! Jaka szkoda! Co za strata! Oto, co zasmuca Matkę Bożą. W Medjugoriu płakała Ona z 4 powodów: z powodu zaniechania postu, zaniedbania lektury Pisma ., z powodu grzeszników /oraz niewierzących/ a także tego, że nie korzystamy z Eucharystii. Płakała bo Jezus obecny w Eucharystii jest pogardzany, opuszczony, by nie powiedzieć zapomniany. Maryja Panna chce zaś przynosić nas do swego Syna Jezusa i przywracać nam rozumienie sensu Mszy św. To właśnie jest Jej radością: „Drogie dzieci…Niech Msza św. Będzie dla was życiem”. 
Tylko zakochani mogą zrozumieć, co znaczy być dla kogoś życiem, żyć dzięki komuś, postawić kogoś w centrum swojego życia. Zakochany nie potrzebuje chodzić na wykłady z teologii, żeby zrozumieć jak postawić tego, którego kocha na pierwszym miejscu. Dzieje się to samo. A przecież jesteśmy stworzeni na obraz i podobieństwo Boga. Nasze serca są więc ukształtowane na wzór Jego Serca, tak, że w głębi siebie czujemy jak postawić Umiłowanego w centrum naszego życia. Często jednak nie wiemy, co to znaczy postawić Mszę św. W centrum naszego życia. Gdy jesteśmy w kościele obmyślamy różne projekty, układamy plany. Jestem kucharzem – układam jadłospis w czasie kazania. Jestem ogrodnikiem – przebieram w nasionach nowych kwiatów, które chcę zasiać zimą, by w lecie móc ułożyć piękne kwietniki. Jestem sprzedawcą obrazów – szukam reklamy, która przyciągnie klientów. Jestem chory – głowię się nad tym, jak znaleźć najlepszego lekarza. Nie mówię już o naszych różnych obsesjach. Gdyby wszystkie te myśli zostały zarejestrowane i przesuwały się jedna po drugiej przed naszymi oczami ich widok wprawiłby nas w osłupienie. Matka Boża mówi: „Drogie dzieci! Nie, nie wiecie jak wielkie Bóg zsyła wam łaski… 
Wasze serca zaprzątnięte są ziemskimi sprawami i one was zajmują. Serca swoje zwróćcie ku modlitwie i dążcie do tego, by Duch św. Spłynął na was”. „Przeżywajcie świadomie Mszę św.” Nawet jeśli pani siedząca przed nami ma śmieszny kapelusz, albo młody człowiek po lewej stronie pachnie naszą ulubioną wodą po goleniu, nie zwracajmy na to uwagi. Maryja prosi też o coś bardzo ważnego, prosi żeby w czasie Mszy św. Nie osądzać kapłana lecz się za niego modlić. Mówi, że księża nie potrzebują naszych osądów, ale naszej modlitwy, miłości i pomocy. Zwraca też uwagę, by w czasie modlitwy nie patrzeć na zegarek. Gdy świadkowie z Medjugoria mówią o orędziach Królowej Pokoju w czasie spotkań czy konferencji można zauważyć, że po 3 godz. Słuchacze są jakby przyrośnięci do krzeseł. Nie chcą ruszyć się z miejsca tak bardzo porywa ich sposób w jaki Gospa mówi o Jezusie, o Ojcu, o miłości swego macierzyńskiego Serca. Mijają trzy a czasem cztery godziny, aż w końcu trzeba powiedzieć zebranym:” Jest już późno, musimy kończyć”. Proboszczowie parafii mawiają często:” Wciąż musimy się bić o to, żeby zatrzymać wiernych w kościele przez trzy kwadranse, dłużej nie da rady. Po upływie 45 min. widzimy, że mają ochotę wyjść”. To bardzo smutne. Ale w Medjugoriu jest na to lekarstwo. 
Maryja – Matka Jezusa tłumaczy nam, czym jest Msza św. Gdybyśmy próbowali zrozumieć Mszę św. Razem z Nią, mogłaby ona trwać nawet 2 lub 3 godz. Tak jak w Medjugoriu. Tam po trzygodzinnej modlitwie wieczornej wielu pielgrzymów nie ma ochoty wychodzić z kościoła. Przez pierwszą godzinę przygotowywali się do Mszy poprzez modlitwę różańcową i krótką chwilę objawienia. Przez następną godzinę uczestniczyli we Mszy św. Potem, po poświęceniu dewocjonaliów, brali udział w modlitwie o uzdrowienie a na koniec odmówili 3 cz. Różańca. Po tych 3 godz. Zdali sobie sprawę, że byli w niebie. Przyjęli Jezusa zrozumieli, czym jest Msza św., choć była ona odprawiona po chorwacku! Wychodzą z kościoła jakby napromieniowani Bogiem i mają ochotę powrócić tam nazajutrz. Wielu pielgrzymów po powrocie do swoich parafii mówi do księży: ”Gdybyśmy mogli mieć w naszej parafii taki wieczorny program jak w Medjugoriu…” Znam kościoły, w których tak właśnie odbywa się wieczorna modlitwa. Wierni rozumieją tam dobrze rzeczywistość Mszy św. Nie są już nieświadomi, nie nudzą się, nie są jak głusi i ślepi ich serca nie stawiają oporu, Trwają szczęśliwi przed Bogiem żywym To wspaniałe! 
Szukamy miłości i światła a traktujemy Mszę jak coś nudnego. Mówimy: „O Boże, niech się to wreszcie skończy”. 
Dzieje się tak dlatego, że nie wchodzimy w tajemnicę Mszy św. Maryja wie o tym. Płacząc powiedziała: „Wielu kończy modlitwę nawet w nią nie wchodząc”. Dala też do zrozumienia, że kościoły są pełne niewierzących. Z początku widzący byli zbulwersowani; „Gospa, jak możesz mówić coś podobnego? Jeśli ktoś przychodzi na Mszę św. tzn., że jest wierzący”. Lecz matka Boża tłumaczyła im że wielu przychodzi na Mszę św. nie po to, by spotkać się w sercu z Bogiem, ale z przyzwyczajenia, z tradycji, albo by spotkać się z ludźmi. Widzący nauczyli się, że Matka Boża niewierzącymi nazywa „tych, którzy nie poznali jeszcze miłości Boga” – tak mówi. Matka Boża zaprasza nas na spotkanie z Bogiem a Msza św. jest takim szczególnym spotkaniem miłości z Bogiem żywym; nie wychodzimy z niej tacy sami jak przedtem. Maryja Panna tłumaczy nam w Medjugoriu: „Przed Mszą trzeba się modlić do Ducha Sw.” I prosi: „Drogie dzieci! Uczyńcie wysiłek, aby zagłębić się we Mszy św., tak jak powinniście”. Pewien kapłan zrozumiał to w czasie pobytu w Medjugoriu. Opowiadał z rozpromienioną twarzą: „Przyjechałem tu po to, by Gospa pomogła mi w moim kapłańskim życiu a Ona dokonała jakby wielkiego przemeblowania. Nigdy nie zdarzyło mi się nic podobnego. W czasie wszystkich rekolekcji, w których uczestniczyłem przedtem, kazano pracować mojej głowie. Tutaj zostało poruszone moje serce. Mam wrażenie, że Matka Boża robi u mnie wielki porządki: trzepie dywany, przestawia meble. Na razie panuje wielki bałagan. Mam nadzieję, że potem poustawia wszystko od nowa, na właściwym miejscu”. Tak, dla tego kapłana było to wielkie trzęsienie ziemi. Od tamtej pory mam ochotę dodawać do Litanii jeszcze jedno wezwanie; „Maryja, Królowo Twoich ofiar trzęsienia ziemi, módl się za nami”… 
Matka Boża nie jest miłą, słodką mamusią, która przez cały dzień będzie nas głaskać mówiąc: „Bardzo dobrze kochanie, rób tak dalej. Niech ci będzie ciepło i wygodnie”. Nie, Matka Boża zalicza się do gwałtowników. Ma ową gwałtowność tych, którzy wzięli w posiadanie królestwo. W pełni otworzyła się na Boga: przyjmując Syna, przyjęła całą Trójcę Świętą. Pozwoliła na to Jej czystość i żarliwa miłość. Tak, Maryja zależy do gwałtowników, tak jak św. Katarzyna ze Sieny; św. Franciszek z Asyżu; św. Faustyna; Marta Robin czy O. Pio. To gwałtownicy, którzy wzięli w posiadanie królestwo. Na to, co Bóg nam daje, można odpowiedzieć w różny sposób. Jedni przyjmują tylko 10% inni – 50 %, jeszcze inni 99 %. Są wreszcie tacy, który przyjmują całe 100%. Zdarzają się nawet tacy, którzy dodają się jeszcze więcej i biorą 150 %. A co powiedzieć o Maryi? Ona w porywie miłości przyjęła 1000 %. Maryja stawia w centrum naszego życia swego Syna. Jezusa żywego, który prowadzi nas do Ojca. Jeśli pierwsze miejsce zajmuje coś innego albo ktoś inny, jest to zło, z którego musimy być uzdrowieni. To nieporządek. W Ameryce np. prawdziwym bożkiem jest sport. W szkołach i na uniwersytetach przyznaje się mu tak ważne miejsce, że młodzi ludzie często go adorują. Jest to dal nich trudne do uniknięcia, chyba, że w ogóle przestaną zajmować się sportem. Jest to jeden z przejawów prawdziwego zepsucia. Ich stosunek do sportu jest naprawdę niezdrowy. Gospa mówiła do młodych widzących w Medjugoriu: „Unikajcie nadmiernego zajmowania się sportem”. W przeciwnym razie myślimy tylko o tym. Wolimy iść na mecz czy oglądać go w TV, niż pójść na Mszę św., niż się modlić, niż otworzyć się na to co nieprzemijalne. Na tym polega dewiacja. Bóg staje się „ofiarą” złożoną na „ołtarzu piłki nożnej”. W centrum uwagi wielu ludzi jest zdrowie. Wciąż niepokoją się o swoje ciało, tracą czas na roztrząsanie najdrobniejszej dolegliwości, na uganianie się za nowymi lekarzami, na kartkowanie czasopism medycznych, na wymyślanie własnych sposobów leczenia a także na obmyślanie najlepszych sposobów na to, by uzyskać zwrot pieniędzy za leczenie z ubezpieczeń społ. Czy innej równie szlachetnej kasy. Można zauważyć, że im bardziej się niepokoją, tym ich zdrowie staje się słabsze. To normalne. Nic tak nie wywołuje chorób, jak obsesja na punkcie zdrowia. Jakie to smutne, gdy ciało i zdrowie stają się centrum czyjegoś życia. To tak, jak byśmy postawili na złego konia, bo przecież nasze ziemskie ciało musi umrzeć. Osoby takie bardzo często same wpędzają się w depresję. Taka koncentracja na sobie jest błędem. Nadmierne dbanie o zdrowie może być pułapką. Trzeba oczywiście dbać o ciao, które Pan nam powierzył i regularnie chodzić do lekarza na badania kontrolne, zwłaszcza w pewnym wieku. Czym innym jest jednak robić to z umiarem i w pokoju, a czym innym myśleć tylko o zdrowiu. Gdybyśmy w naszym życiu na I-wszym miejscu postawili Boga, a nie zdrowie, ubezpieczenia społ. Przeżyłyby prawdziwe zmartwychwstanie. Gdybyśmy z naszych szafek powyrzucali wszystkie zbędne leki, jakiej doznalibyśmy ulgi!. 
Wiele innych rzeczy lub osób można postawić w centrum swojego życia zamiast Boga. Jeśli na I miejscu jest twój mąż, musisz to zmienić. Jeśli na I miejscu jest twoje dziecko również musisz to zmienić. To miejsce może zajmować tylko Jezus. Jeśli postawisz Jezusa żywego w centrum twojego życia, wtedy twój mąż czy dziecko będą mogli znaleźć właściwe miejsce i w twojej rodzinie zapanuje Boży porządek. Twój mąż i dziecko będą o wiele szczęśliwsi, niż przedtem, bo ich powołaniem nie jest bycie w centrum. Nie po to zostali stworzeni. Jeśli postawiłeś ich w centrum, będą cierpieli, bo wzajemne relacje między wami będę nieprawidłowe. To samo dotyczy mężów: Jeśli żona zajmuje w twoim życiu I miejsce musisz to zmienić i na tym miejscu postawić Jezusa. Sprawisz w ten sposób, że twoja żona będzie o wiele szczęśliwsza. Załóżmy, że pewnego dnia zdarza się wypadek, przychodzi choroba, żona zaczyna cię oszukiwać, czy interesować się kim innym. Jeśli zajmowała w twym życiu I miejsce staniesz się wtedy człowiekiem zrozpaczonym. Jeśli zaś w centrum tego życia jest Jezus, będziesz mógł przetrwać tę próbę. Matka Boża przychodzi, by przywrócić prawdziwy porządek naszej hierarchii wartości, porządek przewidziany przez Stwórcę. Wymaga to jednak wielkich zmian, a może nawet trzęsienia ziemi. Czy jesteście na nie gotowi? Dlaczego Msza św. ma być w centrum naszego życia? Dlaczego ma ona tak wielki znaczenie, skoro na palcach jednej ręki można dziś policzyć tych, którzy chodzą w tygodniu na Mszę w całej wiosce? Po prostu dlatego, że w czasie Mszy przychodzi Jezus żywy. „Drogie dzieci! – mówi Gospa _ przychodźcie na Mszę św., gdyż jest to czas wam darowany”. Mówi też; „ Z miłością przychodzicie i przyjmujcie Msz św.” 
Pragnie byśmy chodzili na Mszę tak często, jak pozwalają nam na to okoliczności. Pragnie, byśmy – jeśli to możliwe – uczestniczyli we Mszy św. codziennie. Tłumaczy, że Msza św. nie da się zastąpić niczym innym. Wielu myśl, że może zastąpić Mszę św. czynem miłosierdzia, ale Matka Boża uczy, by iść najpierw na Mszę a wtedy otrzymamy moc Ducha św. potrzebną do pełnienia czynów miłosierdzia. 
Msza jest największą, najpotężniejszą modlitwą. 

PRAWDZIWA PASCHA 

Co tak niezwykłego dzieje się podczas Mszy św.? Odp. Na to pytanie nie zwiera się w jednym słowie. Wyobraźcie sobie, że jesteście w Jerozolimie 2000 lat temu. Jest żydowskie święto Paschy. Do centrum miasta kierują się niezliczone rzesze pielgrzymów. Wśród nich jesteście także wy. Słyszycie ryk baranków zabijanych na święto Paschy. Pielgrzymuje cały Izrael. Przybyło także wielu ludzi za wspólnot żydowskich żyjących na obczyźnie: z Egiptu, Syrii, Rzymu, ze wszystkich krajów śródziemnomorskich, bo właśnie dzisiaj jest święto Paschy. Na to święto przybył także Jezus ze swą Matką i uczniami. Zbliża się godzina Jego ofiary. Jesteście już blisko bramy, przez którą wchodzi się do miasta, umiera trzech ludzi przybitych do krzyża. 
Ten, który jest pośrodku, to Syn Boży. Pod Jego krzyżem stoi Niewiasta. To Matka Ukrzyżowanego. Ten Ukrzyżowany to Jezus, prorok z Galilei, ów słynny prorok z Nazaretu. To ten, który dokonywał tylu cudów, uzdrawiał tak wielu chorych, rozmnażał chleb. To Ten, który karmił ubogich, który sprawiał, że chromi i paralitycy chodzili o własnych siłach.. Tak to ON prorok z Nazaretu. Ale co On tutaj robi, przybity do drzewa, wiszący na krzyżu, który jest znakiem przekleństwa? Dlaczego Go ukrzyżowano? To niemożliwe! 
Tak, to Jezus, który oddaje za nas życie. Przez swoje rany, przez swój krzyż uwalnia nas od śmierci, aby dać nam życie wieczne. To Jezus, który składa w ofierze siebie samego, Baranek Boży, który przez swą ofiarę gładzi nasze grzechy. Krew Boga obmywa nas z grzechów, otwiera bramy niebios i daje życie wieczne. To już nie krew kozłów, cielców i baranów. To Krew Jezusa, Syna Bożego, nas zbawia. 
Zbliżacie się i słyszycie Jego głos: „Ojcze, odpuść im, bo nie wiedzą co czynią”. Stajecie obok Niewiasty patrzącej Nań z bezgraniczną miłością i czcią. Jezusowi coraz trudniej oddychać, ale mówi jeszcze do jednego z łotrów: „Dziś będziesz ze mną w raju”. Potem zwraca się do stojącego nieopodal młodzieńca, mówiąc: „Oto Matka twoja”. Zanim wyda ostatnie tchnienie, mówi te słowa: „Ojcze w ręce Twoje oddaję ducha mojego”. Skłania głowę i umiera. Umarł ten, który uczynił tyle dobra, przywrócił zdrowie tak wielu chorym. A oto zbliża się setnik i włócznią przebija Mu bok. Z Jego boku wypływa zaś krew i woda. Setnik widzi to, czego wcześniej nie dostrzegał i mówi: „Ten naprawdę był Synem Bożym”. Przybywa Józef z Arymatei, zdejmuje ciało Jezusa z krzyża, bu oddać je Matce. Matka bierze w ramiona ciało Jezusa żywego, który właśnie skonał. Przytula Go do Serca i ze czcią całuje Jego rany. Płacze, lecz nie traci nadziei. Ma nadzieję, ponieważ wie. Wszak ON sam powiedział, że powstanie z martwych i ukaże się w Galilei. Maryja wie, że Jej Syn zmartwychwstanie, lecz płacze, bo Jej matczyne Serce rozdziera straszny ból. Jezus zostaje złożony do grobu, z którego powstanie trzeciego dnia. 
Tak, podczas każdej Mszy św. jestem w Jerozolimie. Wiem, że wydarzenia, które się tam rozegrały, pozwoliły mi przejść ze śmierci do życia. 
Dziś poszłam na Mszę do małego, zaniedbanego kościoła. Od dawna nikt tu nie sprzątał: brudna posadzka, wszędzie pełno pajęczyny. Kwiaty na ołtarzu są zwiędnięte, świeca kopci. Krzyż od dawna nie był czyszczony. Jest zimno. Ksiądz odprawia Mszę „ekspresowo” w 20 min. Jest stary i zmęczony. Nikt nie śpiewa. Jestem sama, bo na dworze pada a więc nikomu nie chciało się przyjść. Ta Msza jest naprawdę byle jaka „odbębniona”. To najbardziej byle jaka Msza, jaką można sobie wyobrazić. Ale czy rzeczywiście ta Msza jest gorsza od innych? Czy można powiedzieć o mszy św., że jest byle jaka, „odbębniona”? czy choć jedna Msza może być nieudana skoro ołtarz to Golgota, a zaproszony - to Baranek Boży, Chrystus ukrzyżowany? Czy ta zewnętrznie niepozorna Msza w moim wiejskim kościółku jest naprawdę byłe jaka? Czy Jezus, który przychodzi żywy na ołtarz, może być gorszy, inny? Nie! Każda Msza w mojej wiejskiej parafii, w mojej dzielnicy, choćby ta najkrótsza, może być głęboko przeżyta. Jest to na nowo Golgota. Na nowo Jezus przeżywa Golgotę, na nowo cierpi swą Mękę. Nie jest to jakieś opowiadanie z przeszłości. Nie, to Jezus, który przychodzi, by na nowo przeżywać swą Mękę, śmierć i zmartwychwstanie. Uczestniczę więc w tajemnicy Odkupienia, która na nowo się spełnia. Nie jestem jak na starym filmie, odegranym jeszcze raz przez nowych aktorów. Jest tak, jakby Jezus przeżywał tajemnicę Odkupienia po raz pierwszy. Każda Msza św., ta, którą przeżywamy dzisiaj, jest jedyna i niepowtarzalna w całej historii. 
Matka Boża z Medjugoria uczy też adoracji15.03.1984r. powiedziała: „czcijcie bezustannie Najśw. Sakrament ołtarza. Ja zawsze jestem obecna, kiedy wierzący oddają Mu cześć. Wtedy otrzymują łaski wyjątkowe”. Maryja modli się wraz z nami podczas każdej Mszy św. Nasze oczy Jej nie widzą, ale Ona jest przy nas razem z aniołami. 
Sw. Gertruda, św. Katarzyna ze Sieny, proboszcz z Ars, ojciec Pio czy Marta Robin widzieli cały Kościół niebieski zgromadzony wokół ołtarza. Cóż za radość! Jakie to wspaniałe! Jest tam również nasz Anioł Stróż. Są archaniołowie /św.Michał/, cherubini, serafini, Trony, panowania, jest 9 chórów anielskich. Każdy ma swoje miejsce. Niektórzy przynoszą chleb i wino, inni roznoszą woń kadzidła – wszyscy krzątają się śpiewając. Gdyby nasze uszy mogły się otworzyć na niebiański śpiew, rozbrzmiewający w czasie Mszy św., zrozumielibyśmy, że liturgia jest czymś naprawdę niezwykłym. My jednak nie słyszymy i nie widzimy. Bo – jak już wspomniałam – jesteśmy nieświadomi. Ale to prawda; wszyscy oni przeżywają Mszę św. z nami. Są też nasi bliscy, których Pan zabrał do nieba. Celebrują z radością właśnie tutaj – w tym małym, ubogim kościółku. Jesteśmy bowiem Ciałem Chrystusa i wspólnie mamy udział w tajemnicy Odkupienia. 
Która Msza św. jest więc tą najpiękniejszą, najwspanialszą w moim życiu? Ta, w której uczestniczę dzisiaj, w tym małym kościółku. To nic, że trwa tylko 20 min. To nic, że kwiaty zwiędły na ołtarzu. Jest ona najpiękniejsza, bo odprawiona dzisiaj. Najpiękniejszą Mszą jest zawsze ta, którą przeżywam dzisiaj, bo właśnie dzisiaj Bóg daje mi łaskę. Zakochanemu nie wystarcza, że widział swą umiłowaną wczoraj i zobaczy ją jutro. Chce ją widzieć dzisiaj. Najpiękniejszą Mszą mego życia jest ta, którą przeżywam teraz. Nie mogę bowiem czekać do jutra by zjednoczyć się z moim Panem. Oto, czym jest Msza św. Oto, czym jest to najwspanialsze wydarzenie, jakie możemy przeżyć w ciągu dnia. Czym jest mój obiad, praca czy spacer wobec tajemnicy Odkupienia, w której mogę uczestniczyć? Czym jest mój ulubiony program w TV wobec tej tajemnicy, z której mogę czerpać moc, aby moje życie stało się żywą Ofiarą? Marta Robin mówiła: „Każde życie chrześcijańskie na tym świecie jest Mszą , a każda dusza – hostią”. Nosimy w sobie w sposób niewidzialny tajemnicę Odkupienia. Aby to zrozumieć, nie trzeba być bardzo inteligentnym. Msza św. nie jest zastrzeżona dla teologów. Może w niej uczestniczyć każdy człowiek dobrej woli, który pragnie zbliżyć się do ołtarza, by spotkać się z Jezusem żywym i wraz z Nim ofiarować się Ojcu. W czasie Mszy św. Jezus żywy przychodzi, bu ofiarować się Ojcu tak, jak na Golgocie. Składa w ofierze siebie całego, ofiaruje Ojcu wszystkie swoje rany. Dzięki tej ofierze Syna Ojciec zsyła na nas deszcz łask: Ducha Swiętego, uzdrowienie, zbawienie, wszelkie dary niebios. Msza św. jest największym zdrojem łask, jaki możemy otworzyć dla całego świata. Wyobraźcie sobie tamę na rzece. Jej zadaniem jest zatrzymywanie wody, by nie została zalana cała okolica. Tu zaś chodzi o to, by otworzyć tamę. Poprzez kapłana Jezus otwiera tamę, aby wszyscy ludzie – nie tylko ci, którzy dziś żyją na ziemi – ale także ci, co odeszli i ci co się narodzą, a więc cała ludzkość wszystkich czasów – została skąpana w morzu łask. 
Nie jestem kapłanem, ale na chrzcie otrzymałam królewskie kapłaństwo wiernych i jestem z tego dumna. Chcę przeżywać w pełni to królewskie kapłana swój sposób celebruję więc Mszę . Oczywiście nie tak, jak ksiądz, który otrzymał kapłaństwo służebne. Jest on drugim Chrystusem. To on sprawia, że Jezus zstępuje na ołtarz, gdy wypowiada słowa: „To jest Ciało moje”. Są to sowa samego Jezusa. Przy ołtarzu jest on więc drugim Chrystusem. Ja, dzięki królewskiemu kapłaństwu wiernych, mam w tym swój udział i celebruję na swój sposób. Gdy Jezus przychodzi na ołtarz, uobecnia się tajemnica Odkupienia. Wtedy wszyscy razem – Jezus, kapłan, ja i wszyscy wierni – otwieramy zdrój łask. Po Mszy św. jestem tak wypełniona błogosławieństwem i darami niebios, ofiarowanymi całej lidzkości, że każdy, kto patrzy na mnie wychodząc z kościoła, powinien widzieć we mnie owo tryskające źródło. 
Dlaczego Matka Boża mówi: „Drogie dzieci, módlcie się za niewierzących” To straszne, gdy ktoś nie zna miłości Bożej. Nasza Matka nigdy nie mówi: „Nauczajcie niewierzących, prawcie im morały”. Nigdy tak nie powiedziała. Nie, prosi byśmy świadczyli życiem, dawali przykład a wtedy nasza modlitwa może ich zmienić. Słowa są niepotrzebne: „Wy macie się modlić a Ja zajmę się całą resztą. Nie możecie nawet sobie wyobrazić, jak potężny jest Bóg. Dlatego módlcie się, gdyż On pragnie być z wami.” „Jeśli, drogie dzieci, modlicie się sercem, stopi się lód w sercach waszych braci i znikną wszelkie przeszkody. Nawrócenie będzie łatwe dla wszystkich, którzy je będą chcieli przyjąć. To jest dar, który musicie wymodlić dla swojego bliźniego”. 
Dlaczego tak jest? Dlatego, że jeśli uczestniczyłam w tajemnicy Odkupienia, jeśli wypełnia mnie sam Jezus i wszelkie Jego dary, których udziela mi w czasie Mszy św., to dotykam osoby niewierzącej nie ja, ale sam Jezus przeze mnie. Nawet wtedy, gdy spytam niewierzącego, która godzina, przeniknie do jego wnętrza głos samego Pana. Jeśli uśmiechnę się do niego z miłością, poprzez mój uśmiech dotknie go miłość Jezusa. Jeśli ucałuję osobę niewierzącą, ucałuje ją przeze nie sam Pan. W czasie Mszy św. staję się „Bogiem silna”. 
Oto dlaczego Matka Boża prosi chrześcijan, by chodzili na Mszę św. i postawili ją na pierwszym miejscu, w centrum swego życia. Prosi, byśmy usunęli wszystko, co nas przytłacza a wtedy będziemy mogli naprawdę żyć Mszą św. Jeśli codziennie będę otwierać ów skarbiec łask, to ich strumienie będą spływać na świat.. 
Jakże smutny jest w Paryżu widok tylu pustych kościołów w niedzielny poranek, podczas, gdy obok kawiarnie są pełne. Ludzie adorują tam samych siebie albo usiłują zapomnieć. Mam tylko jednego Boga, to On jest Bogiem żywym. Nie można dać się zwieść. Nie można się pomylić, gdy chodzi w wybór Boga, tego, co najważniejsze, o wybór prawdziwej miłości. Moją miłością powinna być miłość Chrystusa, który ofiaruje się Ojcu. 
Czego Chrystus dokonuje na ołtarzu? Chrystus nie jest sam, kapłan nie jest sam. Są tam wszyscy wierni. Co dzieje się wówczas, gdy Chrystus ofiaruje się Ojcu tak, jak na Golgocie? W czasie mszy św. kapłan odmawia bardzo piękną modlitwę, która często na umyka bo w tym czasie śpiewamy. Próbujmy jednak odmawiać ją w naszych sercach, bo to jedna z najpiękniejszych modlitw liturgii. W chwili Ofiarowania kapłan ofiaruje najpierw chleb mówiąc: „Błogosławiony jesteś, panie, Boże wszechświata, bo dzięki Twojej hojności otrzymaliśmy chleb, który jest owocem ziemi i pracy rąk ludzkich; Tobie go przynosimy, aby stał się dla nas chlebem życia”. Po tej modlitwie ministrant podchodzi do kapana i podaje mu ampułkę z wodą. Kapłan dodaje kilka kropli wody do wina. Potem mówi: „Przez to misterium wody i wina daj nam Boże udział w bóstwie Chrystusa, który przyjął nasze człowieczeństwo”. Wino jest więc ofiarowane dopiero wtedy, gdy zostanie zmieszane z wodą. Kapłan mówi: „Błogosławiony jesteś, Panie, Boże wszechświata, bo dzięki Twojej hojności otrzymaliśmy wino, które jest owocem winnego krzewu i pracy rąk ludzkich; Tobie je przynosimy, aby stało się dla nas napojem duchowym”. Woda dodana do wina w pewnym sensie symbolizuje wiernych, świat, Kościół, całą naszą nędzę. 
Dla kogoś, kto lubi wino, jest nie do pomyślenia by mieszać go z wodą. Dobremu producentowi wina nigdy by nie przyszło do głowy coś podobnego. Zarzucono by mu, że postradał zmysły. A dlaczego Kościół chce, by dodawano wody do wina, które w dodatku ma się stać Krwią Chrystusa? 
Tą wodą jesteśmy my. Symbolizuje ona nasze człowieczeństwo. Przynoszę całą moją dobrą wolę, ale także moją nędzę. Chcę przynieść też nędzę moich przyjaciół, moich najbliższych. Przynoszę ich choroby i modlitwy; przynoszę ich zawiedzione nadzieje, potrzeby, głód i pragnienie. Składam to wszystko na ołtarzu, dodając wina. Woda dolana do wina psuje jego smak. Jednak w czasie Mszy św. woda znika – zostaje przemieniona w wino, tak jak ja zostaję przemieniona w Ciało Chrystusa. Przyjmując tę wodę Jezus przyjmuje nas samych. 
Pozwólcie, że opowiem wam o pewnym niezwykłym wydarzeniu z życia Marty Robin. Marta przyjmowała raz w tygodniu Komunię św. z rąk O. Fineta. Po Komunii wpadała w ekstazę, która pod koniec życia przedłużała się do kilku dni. Pewien kapłan był kiedyś świadkiem takiej ekstazy. Tego dnia Marta modliła się na głos. Kapłan ten był więc obecny przy jej najgłębszym dialogu z Jezusem. Nie słyszał oczywiście głosu Jezusa, słyszał za to, co mówiła Marta. Opowiadał mi: „O gdybyś słyszała modlitwę Marty, jej rozmowę z Jezusem……czegoś tak wzniosłego nie można sobie wyobrazić. Powtarzałem sobie: muszę to zapamiętać, muszę to zapamiętać to coś zupełnie niezwykłego. Sam byłem jakby na progu ekstazy. To, co Marta mówiła do Jezusa było tak piękne….jednak gdy wyszedłem z jej pokoju, nie mogłem przypomnieć sobie żadnej z jej modlitw, z wyjątkiem jednej. Marta dziękowała Jezusowi tymi słowami: „Dziękuję Ci, Jezu, za to, że przyjmujesz nas takimi jakimi jesteśmy i ofiarujesz Ojcu takimi jak Ty””. Czyż nie jest to najpiękniejsza definicja Mszy św.? 
Jestem tka jaka jestem, ale z ufnością i miłością zbliżam się do Pana a ON mnie przyjmuje. Bardzo ważna jest właśnie tutaj rola Gospy, która robi we mnie swe macierzyńskie porządki. Jest to Mama, która poprawia mi włosy i ubranie, myje twarz i szoruje paznokcie, bo przyjęłam ją w chwili „nawiedzenia” – właśnie przed Mszą św. Przychodzę więc taką, jaka jestem, ale z Mamą. Jezus przyjmuje mnie taką, jaka jestem i przemienia w siebie, by ofiarować nie Ojcu taką, jak On. Tak więc gdy Ojciec na mnie patrzy, widzi Jezusa. Widzi Jego piękno, widzi Jego chwałę. Wszystkie moje rany zostają przemienione w rany samego Jezusa. 

KOMUNIA SWIĘTA 

W KOMUNII ŚW. Ojciec daje mi Jezusa, daje Go takiego, jakim jest. S. Faustyna Prosta zakonnica, otrzymała od Jezusa wiele pouczeń na temat Eucharystii, Komunii św., adoracji, na temat osobistego uczestnictwa we Mszy św. Pięknie opisuje w swych „Dzienniczku” bogactwo ukryte w tajemnicy Eucharystii. Jezus mówił do s. Faustyny podobnie, jak Gospa mówi dziś w Medjugoriu . Przemawiał z prostotą, posługiwał się przykładami, mówił w przypowieściach. Oto co zdarzyło się pewnego dnia: „dziś, kiedy przyjmowałam Komunię św. zauważyłam żywą Hostię w kielichu, którą mi kapłan podał. Kiedy przyszłam na miejsce, zapytałam Pana: „dlaczego jedna żywa? Przecież jesteś tak samo pod wszystkimi postaciami żywy „. Odpowiedział mi Pan : „Tak jest. Pod wszystkimi postaciami jestem ten sam, ale nie wszystkie dusze przyjmują Mnie z taką żywą wiarą, jak ty, córko moja i dlatego nie mogę działać w duszach jak w duszy twojej.” Obraz ten jest bardzo wymowny. Poprzez słowa kapłana / który jest drugim Chrystusem /. Jezus przychodzi na ołtarz, by dać się cały. Jest Bogiem w całej pełni. Przyjmując Jezusa, przyjmuję całą Trójcę św. Jezus nigdy nie jest sam, zawsze stanowi jedno z Ojcem i Duchem Swiętym. Tak więc przyjmuję Boga z całą Jego wspaniałością, wielkością, ze wszystkimi Jego darami. Jak to możliwe, że w moim sercu jest miejsce dla Syna Bożego? Zostałam tak stworzona, że mogę pomieścić w sobie Boga. Św.Tomasz z Akwinu wyraził to dobrze w znanej formule: „ Capax Dei „. 
Mogę pomieścić w sobie Boga, ale muszę otworzyć Mu drzwi mojego serca. Jeśli bowiem istnieje ktoś, kto nigdy do niczego nas nie zmusza, to tym kimś jest właśnie Bóg. Wszyscy zakochani znają to prawo miłości: nic pod przymusem. Nikt nie może powiedzieć: „Masz mnie kochać, masz się na mnie otworzyć”. Jeśli przemocą otworzę drzwi mojego ukochanego, to wejście do środka nie sprawi mi żadnej radości. Będę wiedziała, że nie skłoniła mnie do tego miłość. Po prostu pogwałciłam jego wolność. Jeżeli ktoś przyjmuje Ciało Chrystusa w Komunii św. ale nie otwiera MU z miłością swego serca, to Jezus w takim sercu niczego nie może dokonać. Odchodzi, zabiera swoje dary, bo nie może ich złożyć w takiej duszy. 
Taka jest wymowa tego obrazu. W kielichu znajdowały się Hostie, które były nieżywe. Wydawało się, że żywa jest tylko jedna Hostia. Gdy s. Faustyna przystępowała do Komunii, naprawdę przyjmowała Jezusa do serca, pozwalała, by obdarował ją wszystkim, by złożył w jej sercu całe swe bóstwo, całe swe człowieczeństwo, wszystkie łaski, całą miłość, chwałę, piękno, wszelkie uzdrowienie. My zaś często przyjmujemy Komunię z przyzwyczajenia. Od razu po powrocie na swe miejsce z ławkach zaczynamy myśleć: „Ojej, zapomniałam wyjąć bieliznę z pralki. Co teraz będzie? Będzie cała wygnieciona”. Albo : ”Ksiądz miał takie długie kazanie! Nie zdążę na czas, mąż będzie w domu przede mną. A frytki? Nie zdążę rozgrzać oleju i obiad będzie spóźniony”. Któż z nas nie odnajdzie w tym siebie? Dopiero co przyjęłam Jezusa, a już jestem cała pochłonięta innymi myślami. Jak Jezus ma działać we mnie skoro Go nie przyjęłam i nie przygotowałam się na Jego przyjście? Może nawet nie powiedziałam do Niego z miłością ani jednego słowa. Marta Robin przekazywała czasem z płaczem te słowa Jezusa: „gdy przychodzę na ołtarz wielu kapłanów ani razu nie spojrzy na Mnie z miłością Odchodzą od ołtarza nie skierowawszy do Mnie ani jednego słowa”. Mówiąc o kapłanach Marta płakała rzewnymi łzami. Błagała: ”Módlcie się za kapłanów”. 
Wcześniej Jezus skierował tak samo bolesne słowa do św. s. Faustyny. O jak bardzo Jezus potrzebuje otwartych drzwi naszych serc, by móc w nas zamieszkać! 
Aby zrozumieć tę wielką tajemnicę, nie trzeba kończyć wyższych studiów, ani być wybitnym teologiem. Tajemnicę tę może zgłębić nawet dziecko. Kiedyś Ojciec Garigou – Lagrange, wielki współczesny teolog, profesor w Rzymie przybył do małej, francuskiej wioski. Trafił na przygotowania do I Komunii, która miała się odbyć nazajutrz. Dodajmy, że ów wielki teolog napisał bardzo grubą książkę o tajemnicy Eucharystii. W rozmowie z proboszczem tej małej, wiejskiej parafii poprosił o możliwość spotkania z dziećmi, przygotowującymi się do I Komunii. Spostrzegłszy jedno z dzieci, spytał: „Czy cieszysz się, że jutro przyjmiesz I Komunię?” dziecko odpowiedziało ze smutkiem: „Nie, ksiądz proboszcz nie chciał, żebym przystąpił do I Komunii. Powiedział, że muszę poczekać do przyszłego roku”. Wielki teolog bardzo się zdziwił, wziął na stronę wiejskiego proboszcza i zapytał: „Dlaczego to dziecko ma jeszcze czekać?” Proboszcz odpowiedział: „Gdy pytałem to dziecko z katechizmu, nic nie umiało mi powiedzieć o Komunii św., niczego się nie nauczyło. Jego jedyną odp. Było: „W Komunii przyjmuję Pana Jezusa do serca’. Wielki teolog powiedział na to z pokorą: „Ale, drogi przyjacielu, przyznaj, co więcej wiemy o Komunii?” przyjmując Komunię, przyjmujemy Jezusa do serca. To wszystko. Nie ma tu nic więcej do rozumienia. Rozumie to nawet 3-letnie dziecko. Wielką rozkoszą jest dla Jezusa przyjście do serca małego dziecka. Małe dziecko rozumie, że ma w swoim sercu Jezusa, że ma w sercu Boga i może mówić Mu o wszystkim tak jak najlepszemu Przyjacielowi. Aby to zrozumieć, nie potrzeba studiować przez 10 lat. W Medjugoriu Matka Boża mówi z prostotą. Wszyscy wielcy święci byli prości. Ewangelia jest prosta. Opowiada o chlebie, o łodzi o burzy na jeziorze. To proste. Historię o burzy na jeziorze rozumie każde dziecko. S. Faustyna przytacza w swym „Dzienniczku” również taki epizod: „Dziś przyniósł nam Komunię św. jeden z Ojców jezuitów i podał Pana trzem siostrom a później mnie, więc myślał, że ja ostatnia, więc podał mi dwie Hostie a jedna z nowicjuszek leżała w drugiej celi i dla niej brakło. Kapłan ten poszedł drugi raz i przyniósł jej Pana, jednak Jezus mi powiedział, że: „Z niechęcią wchodzę do tego serca, dlategoś przyjęła te dwie Hostie, że się ociągam z przyjściem do tej duszy, która się opiera łasce Mojej. Nie jest Mi miła gościna u takiej duszy”. Siostra ta z pewnością nie była przygotowana do przyjęcia Komunii św. Może trwała dobrowolnie w jakimś grzechu ciężkim, albo po prosu za mało ufała Jezusowi. 
Jezus, który przychodzi do nas w Hostii, jest niezwykle wrażliwy: w pełni ludzki i boski zarazem. Tak samo jest z miłością człowieka, który oświadcza się ukochanej Wszystko zależy od jej odpowiedzi. Jego oczekiwania na tę odp. Jest dramatyczne. Czy odpowie ona miłością na miłość? Jeśli tak, przepełnia go niewysłowione szczęście. Ale może też otrzymać policzek: „Nie myśl sobie, że będę z tobą, jesteś mi niepotrzebny, możesz sobie zabrać swoją miłość”. Może być jeszcze gorzej: ukochana odwraca się na pięcie bez słowa. 
Wrażliwość Jezusa przekracza wszelkie nasze wyobrażenie. Jest On o wiele wrażliwszy od najbardziej zakochanego człowieka na ziemi. Ta pełna miłości wrażliwość wypływa z Jego boskości. Jest to Zakochany, który przychodzi do naszego serca z nadzieją, która nie ma sobie równych. A co otrzymuje w zamian? 
Ani słowa, ani uśmiechu, żadnego znaku, żadnego spojrzenia. Przeżywa wtedy bolesną agonię. 
S. Faustyna przytacza jeszcze jeden przykład, w którym Jezus mówi o duszach konsekrowanych: „Napisz to dla dusz zakonnych, że Moją rozkoszą jest przychodzić do ich serc w Komunii św. Ale jeżeli w tym sercu jest ktoś inny /ktoś, kto jest w centrum zamiast Jezusa/ Ja znieść tego nie mogę i czym prędzej z niego wychodzę, zabierając z sobą wszystkie dary i łaski, które przygotowałem dla niej a dusza nawet nie spostrzega wyjście Mojego”. To dzięki Komunii św. nasze życie wieczne zaczyna się już tutaj na ziemi. Każda Komunia uzdalnia nas do coraz głębszego kontaktu z Bogiem i to na całą wieczność. 
Gdy w naszej ostatniej godzinie staniemy przed Panem, gdy przeminie to, co przemijające i obumrze to, co śmiertelne, gdy pozostanie już tylko to, co w naszym życiu było światłem wtedy zobaczymy – z radością albo ze smutkiem - że każda Msza, każda Komunia była zadatkiem chwały, która towarzyszyć nam będzie przez całą wieczność. Tak, każda Msza przeżyta sercem i każda Komunia przeżyta sercem jest zadatkiem chwały na wieczność. Jest wspaniałą perłą, która jaśnieć będzie w niebie i przydawać nam piękna. W czasie każdej Mszy św.. którą przeżywamy sercem, wzrasta w nim chwała. Marta Robin, tak jak inni mistycy żyjący wcześniej , mówiła: „Stopień naszej chwały w niebie zależeć będzie od żarliwości, z jaką na ziemi przyjmowaliśmy Komunię św.”. Gdybyśmy o tym wiedzieli, biegalibyśmy na Msze, bo stopień naszej chwały przydaje również piękna całej ludzkości, ludziom wszystkich czasów. 
Msza św. jest prawdziwym uobecnieniem Kalwarii. Otrzymujemy więc wówczas wszystkie błogosławieństwa , płynące z odkupieńczej mocy krzyża Chrystusa. Najświętsza Ofiara jest największym zadośćuczynieniem za moje grzechy. Jest to miejsce i czas, w którym pozwalam Bogu dokonać największego zadośćuczynienia za moje grzechy. Żarliwe uczestnictwo we mszy św. może być zadośćuczynieniem nie tylko za nasze grzechy, ale za wiele grzechów w całym świecie : nawet wśród niewierzących, nawet wśród satanistów. Właśnie wtedy ludzie nawracają się, grzesznicy powracają do Boga, właśnie wtedy Duch Sw. Daje grzesznikom al. Za grzechy. Przeżywają skruchę i proszą o przebaczenie. Poprzez Mszę św. podnosimy całą ludzkość, zwiększając moc łaski Bożej w świecie. W godzinie śmierci Msze, które przeżyliśmy sercem, będą dla nas największym pocieszeniem. Przeżyć Mszę św. sercem to bowiem największy akt miłości, jakiego możemy dokonać w naszym życiu. 

MSZA SWIĘTA W PREZENCIE 

Msza św. to także największy akt miłości., jaki mogę ofiarować tym, których kocham. Gdy mój brat choruje, dobrze, jeśli odwiedzę go w szpitalu, przyniosę coś słodkiego czy kwiatek, dobrze, jeśli dodam mu otuchy. Ale mogę dla niego zrobić coś więcej. Przeżywając Mszę św. sercem i ofiarując ją za niego spełniam najpotężniejszy i najskuteczniejszy czyn miłości, bo dzięki Mszy św. mój brat będzie wzrastał a może nawet zostanie uzdrowiony. Będzie mógł nawrócić się ze swoich grzechów. Msza św. umocni go o wiele bardziej niż moje ludzkie odwiedziny. Dlatego właśnie Matka Boża powiedziała: „Mszy św. nie można zastąpić czymś innym” Jeśli mówimy: „Odwiedzę chorego, przyniosę coś do jedzenia starszej osobie, będę spełniał uczynki miłosierdzia”, to bardzo dobrze. Ale najpierw idźmy na Mszę św. Otrzymamy tam moc Ducha Sw. I miłość potrzebną do pełnienia uczynków miłosierdzia. Taki jest porządek rzeczy o którym Gospa przypomina nam w Medjugoriu. Wielką pokusą wiernych w Kościele jest „działanie w kierunku poziomym”, opuszczanie Mszy św. pod pretekstem zajmowania się bliźnimi: „Nie pójdę na Mszę ,ale zaniosę słoik dżemu mojej sąsiadce”. To nie tak. Mojej sąsiadce po tym dżemie nic nie zostanie, może nawet się od niego rozchoruje. Jeśli natomiast pójdę na Mszę w jej intencji, jeśli w czasie Mszy otrzymam „porcję” miłości Ducha Sw. , wtedy Duch Sw. Mnie natchnie, bym skierowała do niej słowa – może bardzo proste - które nakarmią i rozradują jej serce. Czego potrzebuje moja sąsiadka? Potrzebuje Boga. Nie można więc jedynie „działać w kierunku poziomym” mówiąc, że to bardziej ludzkie. Trzeba być jeszcze o wiele bardziej ludzkim, tzn. iść do Jezusa, który jest najbardziej ludzki ze wszystkich ludzi i prosić GO o „trwanie w kierunku pionowym”. Wtedy nasze czyny miłosierdzia będą wypływać z miłości czysto ludzkiej, która umrze wraz z nami. Mój udział w każdej Mszy św. jest największym czynem miłości, tej miłości, która nie przemija. 
A jak pomagać duszy cierpiącej w czyśćcu? Nie wylewając łzy na grobie osoby zmarłej, czy stawiając kwiaty obok jej fotografii. To nie pomaga duszy czyśćcowej. Jeśli natomiast zamówię mszę św. w jej intencji i ofiaruję ją za nią z miłością to , dzięki tej mszy dusza ta o wiele szybciej pójdzie do nieba /może nawet tego samego dnia/ matka Boża z Medjugoria mówi: „Pragnę wezwać was, byście codziennie modlili się za dusze w czyśćcu cierpiące”. Nic nie pomaga duszy czyśćcowej tak bardzo jak Ofiara Mszy św. Mówili o tym wszyscy święci. 
Często czekamy, aż ktoś bliski umrze, aby zamówić Mszę św. w jego intencji. Tymczasem Msza odprawiana za niego przed śmiercią przyniesie mu większą korzyść niż msza po śmierci. Dlaczego? Dlatego, że jeśli przyjmie on dobrodziejstwa i błogosławieństwo tej Mszy św., miłość wzrośnie w nim jeszcze za życia. Nasza miłość może wzrastać do chwili śmierci. W tej ostatniej godzinie okaże się w jakim stopniu kochaliśmy. Później nie będziemy mogli zrobić już nic więcej. Oczywiście Msza ofiarowana za zmarłego może przyspieszyć jego przejście z czyśćca do nieba, ale nie można pomnożyć jego miłości. Czas sprzyjający, czas wolnego wyboru jest za życia. Msza odprawiona za osobę żyjącą /zwłaszcza, gdy ona sama w niej uczestniczy/ ma stokroć większą wartość i znaczenie dla jej wieczności niż Msza sprawowana po śmierci . każda Msza św. pójdzie za nami i w czasie sądu wybłaga nam przebaczenie. Msza św. przynosi duszom czyśćcowym ulgę w cierpieniach. Jest to największy dar, jaki możemy im ofiarować. Uczestnictwo we Mszy św. pomaga nam poddać się woli Bożej /nie tylko dla uniknięcia wielu niebezpieczeństw, zagrożeń i nieszczęść, lecz także skraca czas przebywania w czyśćcu/. Każda msza św. przyda nam chwały w niebie, jeśli oczywiście nasze serce jest w stanie łaski uświęcającej. Tak, wszystkie Msze pójdą za nami na wieczność a w godzinie śmierci każda msza będzie nam wyjednywać przebaczenie grzechów. Nie zapominajmy, że – jak mówi św. Paweł- zapłatą za grzech jest śmierć. Za każdym razem, gdy grzeszymy, zaszczepiamy w swym wnętrzu trochę śmierci w zależności od ciężaru grzechu. Zaś każda msza zmniejsza karę za grzechy a to zależy od żarliwości z jaką w niej uczestniczymy. 
Sw. Piotr mówi także: „Miłość zakrywa wiele grzechów” A czy istnieje większym czy miłości od mszy św.? czy jest większa miłość nad tę. Gdy ktoś daje życie swoje za tych, których kocha? Jeżeli przeżywam Mszę św. z miłością i żarliwością, miłość ta zakryje wiele grzechów ponieważ jednoczę się z Jezusem, który oddaje swoje życie, jednoczę się z jego dziękczynieniem: jego miłość staje się moją miłością. Jest to niezwykłe. Żarliwe uczestnictwo we Mszy św. jest najlepszym sposobem oddania czci świętemu człowieczeństwu Jezusa. Poprzez Mszę św. Pan Jezus naprawia moje zaniedbania. Innymi słowy usuwa w pewnym stopniu szkody, jakie mogłam wyrządzić przez moje ułomności, braki, zaniedbania. Jest to bardzo ważne w ekonomii łaski. Gdy komuś zabrakło naszej pomocy, wsparcia, obecności, Pan w pewnym sensie nas zastępuje i sam daje tej osobie dobro, którego my jej nie wyświadczyliśmy. 
We Mszy św. Pan odpuszcza grzechy powszechne o których mogliśmy zapomnieć w czasie spowiedzi, jeśli oczywiście odczuwamy prawdziwy al. Za grzechy, zbliżając się do ołtarza. Msza św. osłabia moc szatana nad nami. Pan przygotowuje dla nas wyzwolenie, ale jakże wiele razy nie może się ono dokonać, ponieważ ktoś nie przystąpił do spowiedzi i nie idzie do Komunii. Sakrament pokuty i Msza św. zmniejszają władzę szatana nad nami. Niestety w naszej epoce zbyt często się o tym zapomina chociaż ludzie obecnie żyjący tak bardzo cierpią z powodu niszczycielskiej trucizny Nieprzyjaciela. Na zakończenie każdej Mszy św. otrzymujemy błogosławieństwo kapana. Matka Boża poucza nas także na ten temat. Wiecie, że w Medjugoriu Maryja błogosławi nas swym matczynym błogosławieństwem. Błogosławieństwo to jest czymś wielkim . Maryja prosi też by każda mama na ziemi błogosławiła swoje dzieci. Ojciec i matka powinni codziennie błogosławić dziecko - rano i wieczorem. Maryja jako matka Chrystusa i Matka ludzi błogosławi nas w szczególny sposób. Codziennie w czasie swego nawiedzenia w Medjugoriu , daje nam swoje matczyne błogosławieństwo. To coś wielkiego. Matka Boża błogosławi nas. Mówi także: „Drogie dzieci, błogosławieństwo kapłana jest większe niż moje, ponieważ ręce kapłana otrzymały święte namaszczenie”. I dodaje: „Gdyby kapłani wiedzieli, co przekazują błogosławiąc, błogosławiliby bez przerwy, dniem i nocą”. Nie uświadamiamy sobie czym jest błogosławieństwo .Któż z nas naprawdę czeka na błogosławieństwo, którego kapłan udziela na zakończenie Mszy św.? 
Pamiętajmy, że błogosławieństwo kapłana jest większe od błogosławieństwa Matki Bożej, ponieważ poprzez niego błogosławi nas sam Jezus. Jest to bardzo ważne. My zaś czasem wychodzimy z kościoła przed błogosławieństwem1 to tak, jak byśmy podeszli do bufetu, ale nie wzięli tego, co przygotowała dla nas ręka przyjaciela, aby nas nakarmić. Wszyscy potrzebujemy błogosławieństwa kapłana. Jest ono wielkim darem. 
Dopiero w wieczności w pełni zdamy sobie sprawę, jak bardzo warto był0o chodzić codziennie na Mszę św. Wyobrażam sobie, że gdy będziemy już w niebie, niektórzy z wybranych powiedzą nam: „Dziękuję ci”. „Za co mi dziękujesz?” „pamiętasz ten dzień? Była wtedy pogoda pod psem, byłeś bardzo zmęczony a w dodatku w TV był dobry film. Mimo wszystko zdecydowałeś się pójść na Mszę św. Modliłeś się za grzeszników, przeżywałeś tę Mszę z miłością, chociaż droga do kościoła była długa i męcząca szedłeś w strugach deszczu. Dziś przychodzę, by ci podziękować za łaski, jakie otrzymałem dzięki tej Mszy św. Prowadziłem wtedy grzeszne życie, szedłem drogą wiodącą prosto do piekła. A dzięki twojej Mszy św. otrzymałem światło. Odczułem skruchę i poszedłem się wyspowiadać. Dziś jestem zbawiony i mogę być razem z tobą w niebie”. Wielu powie nam podobne słowa. 
Inni powiedzą: „Byłem w czyśćcu. Msza, którą ofiarowałeś za mnie otworzyła mi drzwi nieba”. Od jeszcze innych usłyszymy: „Uniknąłem piekła, bo tego dnia, zamiast oglądać popularny serial amerykański wsiadłeś na rower i pojechałeś na Mszę św. chociaż byłoby ci wygodniej siedzieć przed telewizorem. 
Dziękuję ci. Waśnie dzięki tej Mszy zostałem zbawiony”. 
Jakie to proste i cudowne! Gdy uczestniczymy we mszy św. z miłością nawet my, którzy nie jesteśmy kapłanami a tylko skromnymi wiernymi w głębi kościoła w czasie każdej Mszy spełniamy odwieczne dzieło zbawcze. Przyczyniamy się do zbawienia dusz, ludzi wszystkich pokoleń – w przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. 
Proboszcz z Ars mawiał: „Dzieci moje, nie ma nic tak wielkiego jak Eucharystia. Spróbujcie porównać wszystkie dobre uczynki świata z jedną, dobrze przyjętą Komunią św. ma się to tak do siebie jak ziarenko piasku do wielkiej góry „. 
Gdyby ktoś nam powiedział; „Chodźcie prędko zobaczyć wskrzeszenie umarłego”. Pobieglibyśmy bez namysłu. Ale czy konsekracja, która przemienia chleb i wino w Ciało i Krew Boga, nie jest o wiele większym cudem niż 
Wskrzeszenie umarłego? 
My jednak często nie doceniamy tego wielkiego sakramentu i jesteśmy podobni do ludzi. Którzy umierają z pragnienia, stojąc nad brzegiem rzeki. 
Ten kto przyjmuje Komunię św. jest cały w Bogu Można go porównać do kropli wody w oceanie. Nie można go oddzielić od Boga. Jezus pragnie, by nikt, ani nic nie mogło nas od Niego odłączyć. Marta Robin mówi: „Komunia św. to moje zjednoczenie z Jezusem. Oto czego Jezus pragnie najbardziej”. 
Przytoczmy może jeszcze raz słowa proboszcza z Ars: „Po Komunii św. dusza zanurzona jest w balsami, tak jak pszczoła w kwiecie”.
„Szczęśliwe dusze czyste. Które przeżywają radość zjednoczenia z Panem w Komunii św. W niebie będą one błyszczeć jak drogocenne diamenty, będą jaśnieć blaskiem samego Boga”. 
„Jeśli szczelnie zamkniecie butelkę z likierem, przechowacie go tak długo, jak będziecie chcieli. Tak samo jeśli po Komunii będziecie strzegli Pana w waszej duszy, długo będziecie odczuwali ów palący ogień, który skłania serce do dobra i wzbudza a odrazę do zła” 
Znam pewną małą dziewczynkę mieszkającą w Ameryce, która przystąpiła do Pierwszej Komunii w wieku sześciu lat. Powiedziała do swojej matki: „Mamo, naprawdę się cieszę” Matka spytała: „Dlaczego? „ ; „Bo przyjęłam Pana Jezusa do serca”. „To dobrze kochanie”. „A wiesz co zrobiłam z panem Jezusem? Zamknęłam drzwi mojego serduszka. Pan Jezus nigdy nie będzie mógł wyjść. Będę GO miała na zawsze”. 

We wszystkich kaplicach księży „ Misjonarzy Miłości” Matki Teresy widnieją na ścianie jej słowa: 

KAPŁANIE, OFIARUJ TĘ MSZĘ SWIĘTĄ TAK, JAK GDYBY TO BYŁA TWOJA PIERWSZA MSZA, JEDYNA MSZA, OSTATNIA MSZA.

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

Światowe Dni Młodzieży w Madrycie 2011


“Świat potrzebuje świadectwa waszej wiary” wzywał Papież młodych zgromadzonych na Cuatro Vientos

Lotnisko Cuatro Vientos było sceną mszy celebrowanej przez Papieża na zakończenie ŚDM w Madrycie

Madryt 21 sierpnia 2011.-  “Nie można spotkać Chrystusa i nie ukazywać Go innym. Nie zatrzymujcie więc Chrystusa dla siebie! Przekazujcie innym radość waszej wiary! Tymi słowami zaprosił Papież młodych, aby stali się świadkami wiary dla innych ludzi. 

Słowa Ojca Świętego nawiązywały do Chrystusa,  Kościoła i sakramentów. Papież wskazywał, że “Wiara daje nie tylko pewne informacje na temat tożsamości Chrystusa, ale zakłada osobistą więź z Nim, przylgnięcie całej osoby, z jej inteligencją, wolą i uczuciami do samoobjawienia Boga.”





Innym razem zachęcał młodych aby podążali za Bogiem: “Odpowiedzcie Mu wielkodusznie i śmiało, jak wypada sercu młodemu, takie jak wasze. Powiedzcie Mu: Jezu, wiem, że jesteś Synem Bożym, że dałeś swoje życie dla mnie. Chcę iść za Tobą wiernie i kierować Twoim słowem.

Papież nie tylko zachęcał do podążania za Chrystusem, ale wskazywał również na konieczność częstego korzystania z sakramentów. “Fundamentalne znaczenie dla wzrostu waszej przyjaźni z Chrystusem ma uznanie znaczenia waszego radosnego włączenia w życie parafii, wspólnot i ruchów, jak również uczestnictwo
w Eucharystii co niedziela, częste korzystanie z sakramentu pojednania, troska
o modlitwę i rozważanie Słowa Bożego.”





Eucharystia rozpoczęła się o 10 rano, a wcześniej Ojciec Święty przejechał przez całe lotnisko pozdrawiając młodych. 




Do zobaczenia w Río w 2013!

Na zakończenie Mszy Świętej Papież ogłosił, że następne Światowe Dni Młodzieży odbędą się w Rio de Janeiro w Brazylii, na co młodzież brazylijska odpowiedziała okrzykami radości. Następne Światowe Dni Młodzieży już za dwa lata w 2013 roku w Rio. 



Za: http://www.madridwyd2011.com

Papież Benedykt XVI podczas sobotniej wieczornej adoracji zawierzył całą zgromadzoną młodzież Sercu Jezusa.


sobota, 20 sierpnia 2011

Znak od Matki Boskiej nad polskim kościołem w Stanach Zjednoczonych


Chciałabym przekazać  świadectwo znaku jaki Matka Boska dała polakom mieszkającym w Stanach Zjednoczonym, walczącym o zachowanie rzymskokatolickiego  kościoła  polskiego.
W mieście w którym mieszkają Chicopee nie ma kościoła polskiego ,  jest kościół  Mater Dolores ( Matka Boska Bolesna) w mieście Holyoke . Polonia w tych okolicach jest prężna, mieszka w tym okolicach  kilka tysięcy ludzi. Mój szwagier jest prezesem dwóch towarzystw polonijnych. Pomimo tego,  że do  kościele polskiego należy duża grupa polaków i aktywnie uczestniczą w życiu parafialnym dostali nakaz od biskupa djecezjalnego (biskup jest narodowości francuskiej) o likwidacji kościoła. Parafianie złóżyli petycję do biskupa, że niezgadzają  się   z tą decyzją. Niestety   biskup   negatywnie się do tego odniósł. Stało się to w miesiącu sierpniu br.  Polacy zorganizowali całodobowe czuwanie w kościele. Po kilu dniach na niebie nad kościołem zauwarzono tęczę w kształcie okręgu. Ludzi  roblili zdjęcia tego zjawiska.



 Dopiero po pewnym czasie skojarzono  to zjawisko  ze znakiem od Matki Boskiej w Fatimie. Zdjęcie tego znaku zostało pokazane w gazetach lokalnych. Polacy napisali list do Papieża Benedykta XVI. Na dzień dzisiejszy są prowadzono calodobowe czuwania w kościele.


 
Chciałabym aby Polacy   dowiedzieli się o tym jak Polonia walczy o zachowanie kościoła,  a Matka Boska im w tym błogosławi . Nasza modlitwa  pomoże im również zachować kościół.
 
                                                                                                                                               Helena 

piątek, 19 sierpnia 2011

Ojczyzna, myśli z 1918 roku


WSTĘP

Ojczyzna, Polska! Po raz pierwszy usłyszeliście te dwa słowa na ławie szkolnej – i od tej chwili słyszycie je prawie bez ustanku. Czy weźmiecie książkę lub gazetę do ręki, czy bierzecie udział w pochodach i uroczystościach narodo­wych, czy wreszcie idziecie na wiec, spotykacie się z tym słowem: Ojczyzna, miłość Ojczyzny. O ile hasło to za czasów dawnej Polski podtrzymywane było tylko przez szlachtę i ma­gnatów, to po upadku Polski weszło ono na wieś między lud i zamieszkało także pod słomianą strzechą; dzisiaj, gdy Pol­ska już zmartwychwstała, porywa ono wszystkie warstwy społeczne, żyje w nich i pali się ogniem w ich sercu.

A jednak gdyby tak dzisiaj rzucić między wszystkich znienacka pytanie: Co to jest ojczyzna? co znaczy kochać ojczyznę? Czemu ją kochać należy i jak ta miłość powinna się objawiać? czy wszyscy daliby odpowiedź wystarczającą? Niejeden czułby się pytaniem zaskoczony. Czułby może Polskę w swej duszy – tyle się przecież o niej naczytał! – ale do­brej odpowiedzi dać by nie mógł albo też przyszłoby mu to trudno. Cóż dopiero gdyby kto zapytał: jak się na ojczyznę zapatruje religia chrześcijańska? jak wygląda miłość ojczyzny w świetle wiary, w świetle ewangelii Jezusa Chrystusa? Każdy zagadnięty niespodzianie, wiedziałby już z góry i dobrze by to odczuwał, że miłość ojczyzny jest rzeczą szlachetną, wielką i wzniosłą, że samym brzmieniem swoim przypomina ewangeliczny nakaz miłości – bo przecie naczelnym prawem ewan­gelii i wypełnieniem zakonu jest miłość – a jednak odpowie­dzieć na to pytanie przyszłoby mu dosyć trudno.

Dlatego dzisiaj, w czasie gdy cały świat żyje hasłem narodowym, gdy całe społeczeństwo polskie jest przejęte myślą o ojczyźnie i kiedy przyszedł czas, że nie wolno nam poprze­stawać na słowach tylko, lecz, że miłość dla Polski musimy objawić w czynie, w praktyce, dzisiaj poświęćmy tej sprawie chwil kilka. Zachęcimy się przez to wspólnie do ukochania ojczyzny, a w tym obowiązku miłości, do posłuszeństwa dla ewangelii i do lepszego jej zrozumienia, bo przecież istotą jej i wypełnieniem jest miłość.


CZĘŚĆ PIERWSZA

Ojczyzna, Polska! Co to jest? Co znaczą te słowa? Czy to jest może coś nieuchwytnego, co istnieje w myśli jedynie? coś o czym się marzy i wzdycha młodocianym sercem, ale czego zobaczyć nigdy nie można? Nie, Ojczyzna to co innego. Ojczyzna jest to na pierwszym miejscu ziemia nasza, miła i kochana ziemia polska. Ziemia, poczynająca się od nieboty­cznych turni tatrzańskich i spływająca pod Gdańskiem ku morzu. Ziemia cudna i droga, pełna lasów i gajów, pól i łąk, malowana zbożem rozmaitym, wyzłacana pszenicą, posrebrzana żytem. Ziemia, przepasana srebrną wstęgą Wisły, użyźniona Wartą, Bugiem i Niemnem. Ziemia, pokryta setkami tysięcy wiosek i siół, rojna od miast, pomiędzy którymi świecą dro­gie naszemu sercu stolice: Poznań i Gniezno, Kraków i Lwów, Warszawa i Wilno. Oto, co nazywamy Polską, oto ojczyzna nasza.

Na tę ziemię powinniśmy wszyscy patrzeć, jak na dar Boży. Bóg jest jej panem i właścicielem, ale od wieków już, od niepamiętnych czasów za wolą Bożą obrali sobie na niej nasi słowiańscy przodkowie siedzibę; wzięli ją, jako włodarstwo z rąk Bożych, uprawili i ukochali całym sercem. Ten dar Boży i my dzisiaj mamy w swoich rękach. Odziedziczy­liśmy go po ojcach i następnym pokoleniom go przekażemy.

Czy jednak naprawdę jesteśmy przeświadczeni, że to dar i dobrodziejstwo Boże? Czy zapatrujemy się na to w ten spo­sób, jak się zapatruje polski chłop, który zawsze powiada o swym kawałku pola, że to naprzód Boskie, a potem dopiero jego? Niech cały naród nasz tak samo powiada o swej ziemi, niech to powiada z głębi swego przekonania, nic na tym nie straci, a zyska bardzo wiele, zyska jeden więcej powód do ukochania ziemi – ojczyzny, powód najgłębszy, bo reli­gijny.

Ale ziemia nie stanowi jeszcze ojczyzny. Jest ona pod­stawą jej, jest fundamentem, jest tej ojczyzny połową, do któ­rej dołączyć musimy drugą połowę, jeśli chcemy mieć napra­wdę całą ojczyznę, Polskę. Tą drugą połową, tym dopełnie­niem ziemi jest człowiek, co na tej ziemi mieszka, jesteśmy my sami, my Polacy. Nie ten czy ów Polak, nie ten czy inny stan, nie ta czy owa dzielnica, ale wszystkie dzielnice, wszystkie stany, i wszyscy Polacy, jak ich jest dzisiaj blisko 30 milionów. Oni dopiero, my dopiero razem z na­szą ziemią tworzymy ojczyznę, Polskę. Ziemia nasza bez nas – to rzecz martwa, potrzebująca życia, duszy. My do­piero przez przywiązanie do ziemi, przez nasze serce ku niej, przez nasze uczucie wnosimy do niej duszę i życie. Ziemia bez nas – to winnica pusta, potrzebująca ogrodnika, któryby ją uprawił. Ogrodnikiem i włodarzem, który od Boga tę win­nicę wydzierżawił, który w nią ustawicznie wkłada swoją myśl, swoje uczucie i wysiłki rąk swoich, jesteśmy my. Jesteśmy sobie wszyscy bliscy, jesteśmy sobie braćmi, tworzymy jakby jedną wielką wspólną rodzinę polską. Rodzina ta, to związek, nie jakiś narzucony z zewnątrz i sztuczny, ale wewnętrzny, i ścisły, to dzieło dziwnie piękne i wielkie, to zaiste dzieło mądrości Bożej. Bóg włożył w nas wszystkich tę spójnię, tę jedność, Bóg nas wszystkich razem połączył i związał, dla naszego dobra.

Aby ten związek i łączność pomiędzy nami były silniejsze i nierozerwalne, dał nam Bóg trzy wielkie dary: polską mowę, polską historię i świętą katolicką wiarę. Te trzy czynniki mieszkają w naszej duszy i stanowią niejako nas samych. Wycisnęły one niezatarte piętno na naszym sercu, stworzyły odrębny polski charakter i stały się naszą wyłączną wła­snością.

Mowa polska. Czy zdajemy sobie sprawę z tego, jaka to cenna rzecz, jaki to Boży dar? Przedstawcie sobie przed oczyma tysiąc lat naszej historii, cofnijcie się o wieki całe wstecz w czasy przedhistoryczne, legendarne; przywołajcie na pamięć te miliony, co przed nami na naszej ziemi żyły, przebiegajcie pokolenie za pokoleniem, czasy niewoli i upadku Polski, czasy jej sławy i wielkości, czasy Jagiellonów i Piastów aż do pierwszego, legendarnego Piasta Koło­dzieja i pomyślcie, że te olbrzymie masy narodu mówiły ję­zykiem polskim, uczyły się w dzieciństwie tego języka od swych ojców i z tym językiem na ustach kładły się do grobu. Tym językiem, tą drogą, kochaną mową polską my dzisiaj mówimy. Wieki minęły, a ona przetrwała w naszych ustach, wieki przejdą, a ona karmić będzie przyszłe pokolenia polskie. Jakaż to cenna rzecz, ta mowa, jaki drogocenny skarb prze­szłości naszej, jaki nieoceniony dar Boży. Jakeśmy go szanować powinni, jakże za niego Bogu wdzięczni być powin­niśmy, uważając go nie tylko za naszą własność, lecz także za narzędzie Bożego błogosławieństwa.

Obok wspólnej mowy jednoczy nas wszystkich nasza historia. Historia polska. Co to jest? To obraz tego wszyst­kiego, co się na ziemi naszej od najdawniejszych czasów działo. To są wszystkie wielkie i ważne wypadki przeszłości, co na cały naród wpływ swój wywarły. To są sławne czyny oręża polskiego, którymi umacniali nasi ojcowie granice miłej Rzeczypospolitej; to dzieła geniuszu polskiego, rzucające blask nie tylko na Polskę, lecz często na cały świat cywilizowany. Wystarczy wspomnieć Kopernika. To są te chwile wzniosłe i górne, jasne i świetlane, które na zawsze napawać będą uczuciami dumy; to chwile upadku, smutku i boleści, na wspomnienie których spuszczamy oczy i ronimy gorzkie łzy. Jak każda rodzina, każdy dom ma swe wspomnienia, swe dzieje, ku którym wszyscy członkowie wyrywają się, uważając je za wspólną własność, wspólny, osobisty dorobek, tak my wszyscy, my Polacy, jak nas jest blisko 30 milionów mamy wspólny skarb, mamy nasz własny narodowy dorobek, doro­bek duży, historię wielką, bo tysiąc już lat trwającą. My się w nią zagłębiamy i często do niej wracamy, my w niej szu­kamy światła na dalszą drogę, bo ona jest nauczycielką ży­cia. My ją kochamy tę historię, przywiązani do niej jesteśmy, uważamy ją za swoje dobro i za swoją własność. Ona nas ściślej spaja, ona nas łączy razem i uczy nas, przypominając, że jesteśmy sobie braćmi.

Już tysiąc lat dobiega, jak z mową polską i z dziejami polskimi sprzęgnął się trzeci czynnik: chrześcijańska religia. Przyjął książę Mieszko razem z rycerstwem chrzest, ręka polska uczyniła znak krzyża świętego, a usta polskie wypo­wiedziały imię Trójcy Świętej. Polska otwarła swe bramy na przy­jęcie Ewangelii i stała się służebnicą Chrystusa Pana, zawsze Kościołowi wierną. Była to chwila niezmiernie ważna w dzie­jach naszych. Ważna stąd, że ojcowie nasi przyjęli prawdziwą wiarę. Pogaństwo, fałsz, błąd zniknął z polskiej ziemi, w du­szę narodu wstąpił Chrystus i uświęcił ją swoją łaską. Po kilkudziesięciu latach gorliwej pracy chrześcijaństwa w Polsce, staje się ojczyzna nasza wierzącą, Bogu bezgranicznie oddaną.

Lecz przyjęcie chrześcijaństwa przez naszych ojców i przez to także jest zdarzeniem doniosłym, że ono nam wska­zało rolę, jaką zajmować mamy wśród narodów, że wyzna­czyło nam nasze posłannictwo historyczne. Pokazało nam, że powinniśmy naprzód pogłębiać Ewangelię u siebie, a potem szerzyć ją i zaszczepiać u drugich. I my tej Bożej woli usłu­chaliśmy. Chrzest Litwy, obrona kresów przed Turkami i Ta­tarami, przez którą staliśmy się przedmurzem chrześcijaństwa, wreszcie sławna pod buławą Sobieskiego, odsiecz Wiedeńska – oto dowody, że czas długi byliśmy swemu posłannictwu wierni. Bo wiary swojej my nie uważaliśmy za coś narzuco­nego sobie z zewnątrz. Nie, my wiarę świętą, kiedy była ona już przez nas dostatecznie poznana, przyjęliśmy otwartymi rękoma, i zamknęliśmy ją w sercu swoim. Ona weszła nam w krew i kości, ona przeniknęła nasze życie, stała się duszą naszej duszy. Ona wsiąkła w nasz narodowy organizm i prze­syciła go sobą tak silnie, że dzisiaj lud polski nazywa ją po prostu polską wiarą w przeciwieństwie do wiary niemieckiej i moskiewskiej. Symbolem i opiekunką tej wiary u nas jest Matka Boska Częstochowska, której obraz znajdować się musi w każdym polskim domu.

Podnieśmy teraz myśli swoje i przedstawmy sobie żywo jeszcze raz naszą ukochaną, polską ziemię. Wyobraźmy sobie, że oto z wysoka mamy ją przed oczyma, szeroką i bogatą, że oto usunęły się z niej wszystkie mgły i opary, a ona wy­szła niejako naprzeciw nam – ziemia piastowska, nasza wła­sna. Wyobraźmy sobie dalej, że widzimy na niej wsi i miasta, a po wsiach i miastach miliony i miliony ludzi, ludzi takich, jak my sami, z tym samym sercem, z tą samą krwią, z tymi samymi przywiązaniami! Oto patrzymy na ten lud 30 milio­nowy, oto go mamy przed sobą. Mamy przed sobą jego pol­skie, słowiańskie serce, objawia się przed nami jego dusza i oto zobaczyliśmy w tym sercu, w tej duszy trzy wielkie narodowe skarby: polską mowę, polską historię i świętą ka­tolicką wiarę. To wszystko razem mamy przed oczyma i czujemy, że serce nam bije mocniej, ogarnia nas potężne wzru­szenie, jakaś radość głęboka, której niepodobna wyrazić – albowiem widzimy na własne oczy to, o co pytaliśmy się na samym początku, widzimy ojczyznę, widzimy Polskę. Już wie­my więc co to jest Ojczyzna, co Polska.



CZĘŚĆ DRUGA

Tę Polskę powinniśmy miłować. Dlaczego? Dlatego, bo tak nam nakazuje prawo natury, prawo Boże i nasz własny interes. Ojczyznę kochać powinniśmy na mocy prawa na­tury. Znaczy to, że Bóg wlał w nas samych dziwny, wewnętrzny popęd, który pobudza nas do kochania Polski. Ten popęd potęguje się w nas przez to, że od chwili dzieciństwa ciągle prawie i bez przerwy patrzymy na naszą ziemię, cho­dzimy po niej, karmimy się jej płodami i stajemy się niejako jej cząstką; że od zarania lat stykamy się z takimi, jak my ludźmi, Polakami, patrzymy na nich, rozmawiamy z nimi, poczuwamy się do jedności, do braterstwa razem z nimi; że wreszcie widzimy u nich tyle podobieństwa do siebie, tę samą historię i tę samą religię. Zżyliśmy się z tym od najpierwszych chwil młodości i wydaje się nam to takie swoiste, ta­kie bliźnie, takie nasze własne, że ot, nie możemy tego nie kochać, że samorzutnie budzi się w nas przywiązanie do oj­czyzny. Przywiązanie to uznaje rozum, który powiada, że tak być powinno. I to zowiemy prawem natury, tę siłę, ten po­pęd szlachetny, wynikający z natury rzeczy i poparty rozu­mem, ten instynkt, pchający nas do ukochania ziemi, narodu, naszej mowy i naszych tradycji. Ten instynkt jest bardzo silny; my sobie nieraz nie zdajemy sprawy z tego, jak on głęboko wrósł w naszą krew i dopiero trzeba próby, trzeba długich miesięcy lub całych lat tułaczki, abyśmy zatęsknili za domem, za ojczystym niebem, abyśmy po prostu marli z tę­sknoty – wtenczas dopiero pojmujemy, że ojczyzna jest jako zdrowie: ile ją cenić trzeba, ten tylko się dowie, kto ją stra­cił. Popęd ten, siłę tę wewnętrzną, to prawo natury włożył w nas sam Bóg, który serce nasze usposobił do umiłowania ojczyzny.

Bóg jednak nie poprzestał na tym, ale dał nam nadto wyraźne przykazanie miłowania ojczyzny. Zawarł je naprzód w przykazaniu czwartym, potem w przykazaniu mi­łości, wreszcie w przykładzie jaki nam dał Jezus Chrystus. W przykazaniu czwartym. Nakazuje ono szanować, miłować i słuchać ojca i matkę. Ojczyzna nasza – to droga i miła matka, od której otrzymaliśmy tyle dobrodziejstw. Prześlicznie mówił już o tym w kazaniu o miłości ojczyzny Ks. Piotr Skarga: "Jako najmilejszej matki swej miłować i onej czcić nie macie, która was urodziła i wychowała, nadała i wyniosła? Bóg matkę czcić rozkazał. Przeklęty, kto zasmuca matkę swoją! A która jest pierwsza i zasłużeńsza matka jako oj­czyzna? od której imię macie i wszystko, co macie, od niej jest; która gniazdem jest matek wszystkich i powinowactw wszystkich i komorą dóbr waszych wszystkich".

Obowiązek miłowania ojczyzny wkłada na nas Ewangelia. Ewangelia – to zakon miłości. Weźcie do ręki księgę Ewan­gelii. Natchnie was ona duchem mądrości Bożej, przemówi do was z jej kart wielki duch miłości – miłości Boga i miłości bliźniego. Rozkazanie daję wam, abyście się spo­łecznie miłowali tak, jakom ja was umiłował – mówi do nas Chrystus (Jan 13, 34). Będziesz miłował bliźniego, jako samego siebie (Mt. 22, 39). Chrystus Pan przyniósł na ziemię przykazanie miłości, przykazanie obejmujące cały świat – położył na nie nacisk i nazwał je swoimprzy­kazaniem. Wypełnieniem zakonu jest miłość – powiada św. Paweł (Rzym. 13, 10). Bliźnimi naszymi są wszyscy ludzie, nawet nasi wrogowie. Kochać powinniśmy wszystkich, a nikogo nie wolno nam nienawidzieć. Ale ta miłość nie może być w stosunku do wszystkich jednakowa, muszą w niej być różne stopnie. Jedno z pierwszych miejsc zajmować musi z natury rzeczy miłość ku ojcu i matce, miłość ku braciom i siostrom. Ojczyzna – to matka nasza, Polacy – to bracia nasi ro­dzeni, to rodzina nasza. Więc miłość nasza ku ojczyźnie po­winna być bardzo silna, – tak dalece, że kiedy wymaga tego dobro Polski, mamy obowiązek porzucić ojca, matkę, żonę, dzieci i życie swoje położyć za bracią swoją, na ołtarzu oj­czyzny.

Mamy w ręce Ewangelię, patrzymy na życie Zbawiciela i mimo woli przychodzi nam na myśl: czy Pan Jezus miał w sercu swoim miłość ojczyzny? Tak, Pan Jezus kochał swoją ojczyznę. Ojczyzną Jego była ziemia święta i lud izra­elski, z którego On wyszedł. On kochał i ten lud i tę ziemię. Kochał lud swój. Przyniósł mu przecież zbawienie przez miłość swą ku niemu; przyniósł mu Prawdę, Drogę i Żywot. Ewangelię i zbawienie przyszedł Pan Jezus dać także całemu światu, nie chciał ich ograniczyć do narodu swojego, to pra­wda; ale jednak od swego narodu zaczął wypełniać posłan­nictwo, które Mu kazał wykonać Ojciec niebieski. Sam po­wiada, że przyszedł ratować, co było zginęło z domu Izraelowego, że przyszedł naprzód do owiec Izraelskich. Przez swój naród chciał zbawić inne narody, chciał swój naród zrobić dobrym narodem w ręku Boga, chciał, aby lud Izraela przejął od Niego dobrą nowinę i szedł ją obwieszczać całemu światu. O jakże to przeczysta i prześwięta miłość ojczyzny! jakiż to przykład dla nas, że winniśmy kochać naszą Polskę.

Kochał Pan Jezus Jerozolimę, kochał świątynię Pańską, jak tylko Jego Boskie serce miłować mogło. Jest jeden wy­padek w Jego życiu, kiedy ta miłość objawiła się w całej pełni. Zstępował Pan Jezus do Jeruzalem w niedzielę palmo­wą, jadąc na osiołku, otoczony wielkim tłumem i spojrzał ku miastu, które z góry oliwnej było doskonale widoczne. "A gdy się przybliżył, patrząc na miasto, głośno nad nim zapłakał, mówiąc: O gdybyś i ty, w tym dniu swoim, poznało, co ku pokojowi twemu, a teraz zakryte jest od oczu twoich" (Łk. 19, 41-42). Miłość dla tego miejsca, miłość zraniona, bo wzgardzona przez Jerozolimę, wyciska z ócz Zbawiciela łzy. Święty Łukasz wspomina jeszcze o innym bolesnym okrzyku Pana Jezusa nad miastem świętym: "Jeruzalem, Jeruzalem, które zabijasz proroki i kamienujesz tych, których do Ciebie wysłano: ilekroć chciałem zebrać dziatki twe, jako kokosz pod skrzydła gniazdko swoje, a nie chciałoś!" (Łk. 13, 34). Oto, jak Jezus kochał Jeruzalem, symbol ziemskiej ojczyzny swo­jej – oto najwyższy, Boski przykład mówiący nam, że powinniśmy kochać swój naród.

Lecz obowiązek miłości ojczyzny płynie także z naszego dobrze zrozumianego interesu. Jeśli ojczyzna jest silna, bogata, porządnie zorganizowana, nieustraszenie broniona, to i nam w niej dobrze. Przeciwnie szczęścia w domu nie znajdziemy, jeśli go nie będzie w ojczyźnie. Ojczyzna jest jakby okrętem wielkim, a my podróżnikami. "Najmilszy okręt ojczyzny na­szej, powiada nasz Skarga, wszystkich nas niesie, wszystko, co mamy, w nim mamy. Gdy się z okrętem źle dzieje, gdy dziur jego nie zatykamy, gdy wody z niego nie wylewamy, gdy się o zatrzymanie jego nie staramy, gdy dla bezpieczności jego wszystkim, co w domu jest, nie pogardzamy: zatonie, i z nim my sami poginiemy" (Kazanie o miłości ojczyzny).


CZĘŚĆ TRZECIA

Mamy na koniec podać kilka wskazówek, jak miłość ojczyzny powinna wyglądać w życiu. Przede wszystkim więc powinna ona być silnym i wielkim przywiązaniem do ojczy­stej ziemi. Bez ziemi nie ma ojczyzny. Bez ziemi polskiej nie ­ma Polski. Więc szanować nam naszą ziemię, pracować na niej i nie sprzedawać zwłaszcza tym, co są obcego nam pochodzenia. Biada nam, jeśli się pozbędziemy ziemi – stracimy wtenczas ojczyznę i pójdziemy z torbami, jako włóczęgi po świecie.

Obok ziemi kochać i szanować winniśmy jeden drugiego, Polak Polaka. Unikać trzeba swarów, unikać pieniactwa, unikać krzywdy. Powinniśmy dbać o zdrowie fizyczne i moralne polskiego domu, polskiej rodziny. Biada, jeśli do nas wszedłby występek, panujący na zachodzie, mający na celu ograniczenie urodzin. Grzech to sromotny przeciw Bogu i przeciw oj­czyźnie. Cieszyć winniśmy się, gdy z pośród Polaków wzbu­dza Bóg wielkich, genialnych ludzi, smucić się, gdy z pośród nas wychodzą zbrodniarze, przynoszący wstyd narodowi.

Kto kocha ojczyznę prawdziwie, będzie szanował i mi­łował polską mowę. Będzie się starał, aby jej nie szpecić obcymi wyrażeniami, jak to mają zwyczaj robić nasi wychodźcy na Saksy, będzie jej zawsze używał i będzie dumny z tego, że po polsku mówi. Będzie mowę swą uważał za dar, od Boga narodowi dany.

Miłość Polski – to miłość ojczystej historii. Znać powinniśmy dzieje Polski, czytać je sobie często, poznawać, jak wielką i sławną mieliśmy przeszłość, aby się nauczyć, jakimi drogami dążyć winniśmy na przyszłość. W historii na­szego narodu widzieć powinniśmy pewną, szczególną myśl Bożą, której wszyscy musimy być wierni.

Miłość Polski – to także miłość katolickiej wiary. Mówi się u nas, że katolik i Polak, to jedno. Może zdanie to niezupełnie się sprawdza, jeśli je odniesiemy do sfer inteligencji, ale gdy chodzi o wieś, o nasz lud, widzimy wszyscy, że rze­czywiście lud ten religię katolicką uważa za religię polską, trzyma się jej, strzeże jej i kocha ją gorąco. Religia katolicka uratowała lud polski od germanizacji i od rusyfikacji. Reli­gia była kamieniem granitowym, o który rozbiły się zapędy naszych postronnych wrogów. Religii tej winniśmy być za to wdzięczni, winniśmy poznawać ją coraz lepiej. Wtenczas tylko, gdy ją poznamy, możemy się do niej przywiązać, ją pokochać. Miłujmy tę religię na pierwszym miejscu dlatego, że ona jest dziełem Jezusa Chrystusa, że ona jest jedynym prawdziwym objawieniem danym ludzkości przez Boga, ale kochajmy ją także dlatego, że ona weszła w naszą krew, że się związała z nami silnie i nierozerwalnie. Pamiętajcie o tym rodzice pol­scy i wychowujcie dzieci swoje we wierze ojców. Na tej dro­dze zbudujecie ojczyznę wielką i niezwyciężoną.

Lecz to jeszcze nie wszystko. Kto kocha ojczyznę, ten nie będzie skąpił dla niej grosza. Przychodzą czasem chwile, że kraj potrzebuje pieniędzy. Zdarzają się klęski, które po­chłaniają tysiące ofiar, szerzy się choroba, nędza, głód. Ojczy­zna wtedy woła przez usta swych wybitnych przedstawicieli o pomoc. Należy wtenczas ochotnie sięgnąć po datek i ofiaro­wać krwawiznę swoją dla losem dotkniętych braci. Tu się dopiero pokazuje, kto rzeczywiście ma miłość ojczyzny. Nie sztuka bowiem mówić o miłości, ale sztuka dać, bo to kosztuje.

Ofiara taka przyjemna jest i miła Bogu. Jakżeż często i do tych ofiar pieniężnych, składanych na ołtarzu ojczyzny, zastosować możemy słowa Zbawiciela: "a ktobykolwiek dał się napić jednemu z tych najmniejszych kubek zimnej wody – zaprawdę powiadam wam, nie straci zapłaty swojej" (Mt. 10, 42).

Ojczyzna wymaga od nas podatków. Dajmy jej, co się jej należy. Nakłada na nas obowiązek służby wojskowej dla obrony swych granic i dla utrzymania porządku wewnątrz kraju, powinniśmy głosu jej usłuchać, i poddać się jej rozkazom. Tak czyni miłość ku niej prawdziwa.

Powinniśmy wreszcie objawiać miłość ku Polsce przez szanowanie praw. Jeśli prawowity rząd wyda prawo, mające wszystkie cechy prawa, winniśmy według prawa tego postę­pować. Inaczej bowiem nie będzie ładu u nas, jak go nie było w dawnej Polsce i ojczyzna znowu musiałaby runąć. Tylko bezprawia nie powinniśmy słuchać – wtenczas pamiętać winniśmy o tym, że naprzód trzeba być posłusznym Panu Bogu, a potem ludziom. Gdy jednak prawo nie łamie moralnych zasad chrześcijańskich, musimy je szanować, mu­simy jego nakazy spełniać, jeśli chcemy naprawdę ojczyznę miłować.


ZAKOŃCZENIE

Oto dobiegliśmy do kresu. Wiemy, co jest Polska; wiemy, czemu ją kochać mamy; wiemy, jak ją kochać w praktyce. Kochajmyż ją w ten sposób! Pamiętajmy, że mi­łość taka, to rzecz wielka i szlachetna, to rzecz zasługująca u Boga. Miłość ta u nas niech będzie chrześcijańską, niech płynie z Boga, niech zniża się do naszej braci i znowu niech się podnosi ku Bogu. Taką miłością dopomożemy Ojczyźnie i siebie uświęcimy. Taką miłością spełnimy życzenie Zbawi­ciela, wypełnimy Jego przykazanie miłości, wypełnimy zakon nowy. Jakże wielką miał tę miłość Paweł apostoł, gdy pra­gnął być nawet odrzucony od Chrystusa, byle tylko mógł oca­lić i zbawić własny naród. O naśladować nam apostoła na­rodów w tej miłości, o naśladować nam psalmistę Pańskiego i wołać z nim razem: "Jeśli cię zapomnę, ojczyzno miła i Je­ruzalem moje, niech zapomnę prawice ręki swojej! Niech język mój przyschnie do podniebienia mego, jeśli pomnieć na ciebie nie będę, a jeśli cię na czele wszystkich pociech moich nie położę" (Ps. 136, 5-6). Kochajmy Polskę tak, abyśmy te słowa mogli z czystym sumieniem powiedzieć przed światem. Spełnimy wtenczas także wolę ewangelii i zakonu Chrystusowego, bo wypełnieniem zakonu jest miłość!

Ks. Stanisław Sapiński

–––––––––––


Szkice kazań i przemówień na chwilę obecną. Wydawnictwo zbiorowe. Zeszyt pierwszy. Kraków 1919, ss. 84-96.
(Pisownię i słownictwo nieznacznie uwspółcześniono).
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Pozwolenie Władzy Duchownej:
L. 12.973.
Pozwalamy drukować!

Z Książęco-Biskupiego Ordynaryatu.

W Krakowie, dnia 10. grudnia 1918.

L. S.
† Adam Stefan.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------


[1] St. Sapiński, O miłości Ojczyzny, (www.ultramontes.pl/o_milosci_ojczyzny.htm, 25.02.2011).